Stanisława Iżyk-Dekowska
Stowarzyszenie Pro-misja Przymierze Katolików na rzecz Ewangelizacji i Misji


Stowarzyszenie Pro-misja Przymierze Katolików na rzecz Ewangelizacji i Misji powstało w roku 2003 na bazie wspólnoty „Dom Zwycięstwa”, która wyłoniła się z młodzieżowej grupy Ruchu Światło-Życie założonej 5 grudnia 1987r. przy par. Św. Maksymiliana Kolbe w Toruniu.  Kilka studentek wraz ze mną na prośbę miejscowych duszpasterzy zajęło się grupą około dwudziestu czternastolatków. Jest to fascynujące, że pierwszym misjonarzem wysłanym przez nas do Mongolii, jest Rafał, który przyszedł na pierwsze spotkanie  tej grupy w zastępstwie swego brata, chorego na anginę i pozostał już z nami. Ta mała parafialna grupa w ciągu półtora roku przekształciła się w grono świadomie oddanych Jezusowi młodych, entuzjastycznych ludzi. Zostali oni napełnieni Duchem Świętym i zapaleni do tego, żeby w swym środowisku dzielić się Ewangelią. Na początku były to indywidualne kontakty i wpływ na rówieśników w szkole.  Zauważono ich nowe podejście do życia, nowy styl, nową hierarchię wartości. Niektórym się to nie podobało, ale inni wyrażali zainteresowanie i w ten sposób grupa zaczęła się powiększać. Wkrótce dzielenie się ewangelią stało się naszym priorytetem. To poprowadziło nas do szukania bardziej zorganizowanych, zespołowych sposobów ewangelizacji, uczenia się i używania różnych form w programach przedstawianych w szkołach, czy na ulicy. Wspólnota rosła, zachowując cały czas charakter młodzieżowy i  dynamizm ewangelizacyjny.   Po dziewięciu latach – w roku 1996 Ksiądz Biskup  Andrzej Suski zaproponował naszej wspólnocie włączenie do Diecezjalnej Rady Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich. Następstwem tego były prace nad przygotowaniem statutu i uzyskanie nowej tożsamości kościelnej. W 2003 roku ostatecznie otrzymaliśmy dekret księdza biskupa erygujący stowarzyszenie publiczne wiernych Pro-misja jako stowarzyszenie ewangelizacyjno-misyjne.
Nasza orientacja ewangelizacyjna rozwinęła się bowiem w zainteresowania misyjne. Właściwie od początku  towarzyszyła nam świadomość, że nie powinniśmy ograniczać naszej działalności do naszego miasta, czy nawet Polski. Pamiętam jak my – liderzy tworzącej się dopiero wspólnoty - zatrzymaliśmy się na fragmencie Listu do Rzymian, który bardzo głęboko nas poruszył: poczytywałem sobie za punkt honoru głosić ewangelię jedynie tam, gdzie imię Chrystusa było jeszcze nieznane, by nie budować na fundamencie położonym przez kogoś innego, lecz zgodnie z tym, co napisane: Ci którym o Nim nie mówiono, zobaczą Go i ci którzy o Nim nie słyszeli, poznają Go (Rz 15,20-21). Uznaliśmy, że jest to w jakimś sensie naszym powołaniem, choć czuliśmy jak bardzo nas to przerasta i wydaje się zwykłą mrzonką. Nie mogliśmy jednak zapomnieć tego słowa, cokolwiek robiliśmy. Zawsze mieliśmy gdzieś w świadomości zapowiedź, że ci, którym nigdy nie mówiono o Jezusie,  zgodnie z Bożą obietnicą mają Go zobaczyć . I ci, którzy Go nie słyszeli, mają Go poznać. Czuliśmy głęboko w duchu, że to odnosi się do nas, że mamy mieć jakiś udział w tym, co Bóg zaplanował dla narodów.
Stopniowo więc, oprócz pracy ewangelizacyjnej w Toruniu i okolicy, nasze zespoły  zaczęły wyjeżdżać do innych miast Polski, a następnie na krótkoterminowe wyjazdy do innych krajów. Najpierw była Norwegia, później, kiedy zaczęła się transformacja polityczna : Łotwa, Ukraina, Słowacja, Litwa, Rosja, Kazachstan, Kirgistan, Uzbekistan. Coraz więcej uwagi poświęcaliśmy sytuacji misyjnej na świecie i gromadzeniu informacji na ten temat. Zaczęliśmy czytać książki historyczne, opracowania misyjne, czasopisma, jakie tylko mogliśmy znaleźć, kupiliśmy  wiele map, głównie krajów Dalekiego Wschodu. W ten sposób dowiedzieliśmy się jakie narody są najbardziej zaniedbane i zapomniane w głoszeniu Ewangelii.   Pewna grupa we wspólnocie zaczęła się regularnie spotykać.  Każde spotkanie było przez kogoś przygotowywane -  wybieraliśmy jakiś  kraj lub grupę etniczną, (np. plemię Ujgurów, czy Kurdów), dzieliliśmy się zebranymi informacjami i w oparciu o nie  modliliśmy się za te narody. Sprawdzaliśmy też kto i kiedy tam po raz pierwszy pojechał, kto pracuje tam aktualnie, i znowu modliliśmy się, by wspierać misjonarzy, których wcześniej nie spotkaliśmy i nie poznaliśmy.   W grupie misyjnej, która powstała w obrębie naszej wspólnoty był niesamowity zapał - i do modlitwy i do poszerzania wiedzy na temat potrzeb misyjnych. Co pewien czas cała wspólnota była motywowana do modlitwy za misje -  przedstawialiśmy dane dotyczące konkretnych narodów czekających na ewangelie, to co mówią dokumenty Kościoła na temat naszej odpowiedzialności za pracę misyjną Kościoła, organizowaliśmy wystawy misyjne, a nawet konferencje.
Przez wiele lat budowaliśmy fundament pod przyszłą prace misyjną. Muszę jednak przyznać, że choć byłam osobą inspirującą te zainteresowania, nie przypuszczałam, że będziemy mogli ofiarować na rzecz misji nie tylko modlitwę, ale i pracowników. Wprawdzie Rafał Solski przywiózł kiedyś z zagranicy wydane na Zachodzie pierwsze tłumaczenie Biblii na język mongolski i chodząc z nią ciągle powtarzał, że wyjedzie do Mongolii, jednak nie wydawało się to realne. Nawiązywał on na uniwersytecie relacje z Mongołami, którzy przyjeżdżali na studia do Torunia, ale z czasem - kiedy po raz pierwszy pojechał na pół roku do Kazachstanu jego zainteresowanie Mongolią osłabło. Zastanawiałam się czy jest to prawdziwe powołanie, czy tylko zmienne, młodzieńcze fascynacje.   
Jednak coś mnie nurtowało. Wiedziałam, że Mongolia jest jednym z tych nielicznych krajów, gdzie nigdy wcześniej misjonarze nie dotarli (nie licząc Nestorian w piątym wieku). Było kilka prób w trzynastym stuleciu i niewykorzystana możliwość za Dżyngis-chana, który wysłał do Watykanu swoich posłów chcąc  sprzymierzyć się z chrześcijaństwem przeciwko islamowi, ale niestety ta sprawa upadła. Później, na początku XX wieku, miała miejsce kolejna próba, ale to też się nie powiodło z powodu wojny, która tam wybuchła. Wiedziałam więc, że nie ma tam prawie chrześcijan, może tylko zachodni dyplomaci.
Pewnego październikowego poranka w 2000 roku, gdy mój syn wybierał się na uczelnię, staliśmy w kuchni przy oknie i rozmawialiśmy. Powiedział: „Mamo, muszę dzisiaj podjąć ostateczną decyzję co do seminarium i tematu pracy magisterskiej, co ty mi radzisz?”. Damian studiował geografię i bardzo chciał wyjechać na Spitsbergen, ale mnie się ten pomysł nie za bardzo podobał z kilku powodów. Powiedziałam więc: „Może jednak zdecyduj się na jakiś kraj w głębokiej Azji, gdzie nie ma zbyt wielu chrześcijan, byśmy  mogli wykorzystać twój wyjazd w celach naukowych, żeby przeprowadzić rekonesans misyjny”. „No to co mi proponujesz?” – zapytał. „Na przykład Mongolię” – strzeliłam. To była krótka, dwuminutowa rozmowa. On wyszedł i tego dnia zgłosił się na seminarium z hydrologii do profesora, który zajmował się Mongolią.
I tak zaczęła się ta historia. Damian musiał zorganizować wyprawę, żeby zdobyć materiał do swojej pracy (Mongolia była wtedy bardzo słabo opisanym krajem w literaturze naukowej). Do jego zespołu  dołączyły trzy osoby z naszej wspólnoty.  Okazało się, że od lat była we wspólnocie cicha dziewczyna - Małgosia Barska - studentka fizyki medycznej, przekonana, że pewnego dnia wyjedzie na misje do Mongolii. Posiadała podręcznik do języka mongolskiego, zawieszoną w swoim pokoju mapę Mongolii i regularnie modliła się za Mongolię. Nikt we wspólnocie o tym nie wiedział, poza jej jedną przyjaciółką.
Ona więc znalazła się w tym zespole, oprócz niej Asia Jakubowska i oczywiście Rafał.
Latem 2001 roku zespół ten wyruszył koleją transsyberyjską w tygodniową podróż do Mongolii. Wcześniej próbowaliśmy znaleźć jakiś kontakt z misjonarzami katolickimi, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi ani informacji. Był to więc wyjazd zupełnie w ciemno, uwarunkowany rejonem, który był przedmiotem zainteresowania Damiana, a więc zachodnia Mongolia. Aby tam dotrzeć, trzeba było w Ułan Bator  wynająć terenowy samochód i jechać cztery doby przez pustynię i step. Obóz został rozbity na obrzeżach miasta Chowd. Wkrótce nasz zespół znalazł nieoczekiwanie grupę wierzących w Jezusa -  głównie młodzież i dzieci, około stu osób. Gromadzili się w małym, mizernym baraku. W środku znajdował się krzyż i wetknięty gdzieś mały obrazek Jezusa z napisem „Jezu, ufam Tobie”, zostawiony tam prawdopodobnie przez jakiś polskiego turystę.  Udało się z nimi szybko nawiązać kontakt i nawet współpracę, przy organizacji obozu dla dzieci np. Fantastycznym językiem komunikacji okazała się pantomima, a szczególnie klaunada. Wielokrotnie wypróbowane w Polsce, tu zafunkcjonowały wyjątkowo skutecznie (wszystkie potrzebne rekwizyty przywiezione zostały z Polski)  
W drodze powrotnej, po przyjeździe do Ułan Bator nasz zespół podjął jeszcze próbę znalezienia jakichś informacji o misjach katolickich, wydawało się - bezskutecznie. Podjęto też jeszcze inną próbę. Choć było niewiele czasu do odjazdu pociągu, Małgosia postanowiła znaleźć  uniwersytet i sprawdzić możliwość przeniesienia się tam na studia.  To pozwoliłoby jej uzyskać prawo pobytu w Mongolii i dało szansę nauczenia się języka. Choć był jeszcze wrzesień, w krótkim czasie udało im się znaleźć odpowiedniego profesora. Zgodził się on przyjąć Małgosię na swoje seminarium magisterskie, mimo że słabo mówił po angielsku, a Małgosia nie znała mongolskiego. W ostatniej chwili, w drodze z Uniwersytetu na dworzec zobaczyli napis: „Katolickie Centrum Misyjne”. Wyjeżdżali z Mongolii wiedząc, że w Ułan Bator jest rozpoczęta jakaś misyjna praca. Później dowiedzieliśmy się, że misjonarze katoliccy przyszli do Mongolii w 1992 roku. Mniej więcej w tym samym czasie przybyli też misjonarze protestanccy.
Po upływie pół roku Małgosia i Rafał powrócili do Ułan Bator.  W tym czasie w Katolickim Centrum Misyjnym gromadziła się niewielka grupa Mongołów uczących się języka angielskiego i interesujących się wiarą chrześcijańską. Liturgia odbywała się tylko w języku angielskim – przede wszystkim dla dyplomatów i biznesmenów z zachodu. Oprócz tego Salezjanie prowadzili szkołę zawodową, były również obecne w Ułan Bator siostry Misjonarki Miłości. Bardzo szybko Małgosia i Rafał zaprzyjaźnili się z misjonarzami i zaczęli współpracować, zwłaszcza z siostrami, wśród których znalazła się jedna Polka – s. Francois, pochodząca z Łodzi.  Latem Rafał z Małgosią przyjechali na krótko do Polski, żeby się pobrać i zabrać wszystkie swoje rzeczy. Przed swoim wyjazdem jednak przygotowali miejsce dla drugiego zespołu z naszej wspólnoty (oprócz Damiana - Violetta Pipczyńska i Ewelina Lamparska), który wyjechał tam na okres wakacji, by wspólnie z siostrami Matki Teresy z Kalkuty chodzić po więzieniach i pracować z młodzieżą.   W czasie swego pobytu (15.08.2002) zostali zaproszeni na uroczystość otwarcia pierwszej  mongolskiej parafii  położonej w dystrykcie Khan Ull. Zanim oni wyjechali z Mongolii, wrócili do Ułan Bator - dwa tygodnie po swoim ślubie - Małgosia i Rafał Solscy, zdecydowani zostać tu na stałe.  
Ich dotychczasowy pobyt w Mongolii, wspierany przez wspólnotę finansowo i modlitewnie, ukierunkowany był na naukę języka. Nie wiedzieliśmy jednak wciąż, jak będzie wyglądała dalej ich praca.   Tymczasem kilka dni po powrocie do Ułan Bator zatelefonowała siostra Francois, mówiąc, że Fr. Kim - misjonarz koreański, który objął parafię na Khan Ullu, szuka wspólpracowników i chciałby się z nimi spotkać. Okazało się, że zespół świeckich, który miał przyjechać z Korei Południowej, aby go wspierać, nie dotrze z powodów zdrowotnych. Jeszcze tego samego dnia nastąpiło spotkanie i ... przeprowadzka.   Ks. Kim oddał do ich dyspozycji cały dom, który wcześniej nabył z konieczności, kupując teren przylegający do  kaplicy przeznaczony na plac zabaw dla dzieci. Mogliśmy więc zrezygnować z wynajmowania drogiego mieszkania od Bolormy – mongolskiej dziewczyny poznanej na Rynku Staromiejskim w Toruniu podczas jednej z naszych akcji ewangelizacyjnych. Było ono ważnym elementem prowadzenia Bożego dla nas, ale jego rola już się skończyła. W ten sposób zaczął się nowy etap – rok po pierwszej wyprawie, dwa tygodnie po ślubie, Małgosia i Rafał, choć zostawili za sobą wszystko, mieli już właściwie wszystko – dom i konkretne miejsce swojej misyjnej posługi we współpracy ze wspaniałym misjonarzem z Południowej Korei.
Każdego roku organizujemy krótkoterminowy wyjazd do Mongolii zespołu ze wspólnoty, który wspiera wysiłek Małgosi i Rafała oraz innych misjonarzy. Oni sami wykonują tam coraz bardziej efektywną pracę, całkiem dobrze posługując się językiem mongolskim. Ich posługa obejmuje wiele dziedzin, dzielą się ewangelią, uczą czytać Pismo Święte, prowadzą spotkania modlitewne dla młodzieży i dorosłych.  Niedawno zaczęli prowadzić Kurs Małżeński, na bieżąco tłumacząc materiały. Parafia rozwija się, ma już trzy filie. Powstały też dwie kolejne parafie. W sierpniu 2006 roku dołączyła do nich trzecia misjonarka z naszej wspólnoty – Violetta Pipczyńska, ta sama, która jako członek zespołu z roku 2002 brała udział w otwarciu parafii na Khan Ullu. Została poproszona o założenie centrum dla niepełnosprawnych i wyszkolenie personelu mongolskiego. Naszym marzeniem jest założyć świetlicę dla dzieci ulicy. W mieście mającym ponad milion mieszkańców sześćset tysięcy ludzi żyje w slumsach.
W ciągu tych kilku lat pobytu naszych misjonarzy w Mongolii ustabilizował się ich status. Najpierw ordynowany w 2003 roku biskup Ułan Bator Venceslao Padilla (Filipińczyk) uznał ich za pracowników misyjnych ubiegając się o stosowną wizę na pobyt stały. Następnie latem tego roku (2006) został podpisany kontrakt pomiędzy Biskupem Diecezji Toruńskiej, Stowarzyszeniem Pro-misja i trojgiem naszych misjonarzy. Na mocy tego kontraktu zostali oni wpisani do oficjalnego rejestru misjonarzy świeckich,  Komisja Episkopatu ds. Misji zapewnia im ubezpieczenie, a nasze stowarzyszenie zobowiązuje się do zapewnienia im utrzymania w kraju misyjnym. Wszystko to traktujemy jako dowód niezwykłej wierności Boga, któremu uwierzyliśmy i który chce nas użyć dla wypełnienia obietnicy: W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą ( Mt 12,21)