Coraz częściej w naszych środowiskach spotykamy osoby rozwiedzione, żyjące w kolejnych związkach. Mimo wielu wysiłków i inicjatyw, podejmowanych przez ruchy i stowarzyszenia katolickie na rzecz rodziny, mamy dziś do czynienia z szeroko rozumianym kryzysem więzi małżeńskiej. Na stałe weszły już do języka potocznego takie określenia jak „kobieta po przejściach”, czy „mężczyzna z przeszłością”.
Skala problemu jest poważna i w równym stopniu dotyka także środowiska osób wierzących. Według danych statystycznych, co piąte małżeństwo w Polsce ulega rozpadowi, a w większych miastach rozwodzi się nawet do 40 procent par. (zob. „Niewierzący w parafii – sugestie duszpasterskie”, Dokument Komitetu ds. Dialogu z Niewierzącymi Rady Konferencji Episkopatu Polski, czerwiec 1999). Wiele z tych osób wstępuje w kolejne, z punktu wiedzenia wiary, już niesakramentalne związki. Wystarczy powyższe dane zestawić z liczbą parafian, by zobaczyć, że mamy do czynienia z poważnym problemem duszpasterskim. Dla przykładu, w jezuickiej parafii św. Andrzeja Boboli w Warszawie, już od kilku lat, rokrocznie ok. 30 procent chrzczonych dzieci pochodzi z takich właśnie związków. Pytanie o postawę, jaką należy przyjąć wobec katolików, żyjących w ponownych, niesakramentalnych związkach, zadają sobie nie tylko duszpasterze, ale coraz częściej wierni świeccy. Postawa ta, w praktyce, jest wypadkową naszego spojrzenia na samo zjawisko związków niesakramentalnych oraz obrazu Kościoła, jaki nosimy w sobie i jaki chcemy kształtować.
Czym jest związek niesakramentalny? Najogólniej rzecz ujmując mianem tym określamy katolików, mężczyznę i kobietę, żyjących ze sobą na sposób małżeński, nie związanych węzłem sakramentalnym. Przywołując klasyfikację dokonaną przez Jana Pawła II w adhortacji= Familiaris consortio (= FC), należy wymienić takie sytuacje jak: „małżeństwa na próbę” (FC 80), rzeczywiste wolne związki (FC 81), katolicy złączeni ślubem tylko cywilnym (FC 82) oraz rozwiedzeni, którzy zawarli nowy związek (FC 84). Upraszczając ten podział możemy wyróżnić dwie podstawowe sytuacje: związki, które mogą stać się małżeństwami sakramentalnymi, gdyż osoby nie mają przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego, oraz te, gdzie ślub kościelny nie jest możliwy, ponieważ przynajmniej jedna z osób jest już związana z kimś trzecim na sposób sakramentalny. W każdym z tych przypadków inne winno być oddziaływanie duszpasterskie. W niniejszym tekście skoncentruję się jedynie na osobach rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach, mających przeszkodę w zawarciu ślubu kościelnego.
Nieufne, pełne rezerwy podejście ludzi wierzących do rozwiedzionych żyjących w związkach niesakramentalnych, wynika często z przekonania, że osoby te same sobie są winne, bo przecież świadomie i dobrowolnie zdecydowały się na życie w grzechu. Należy zatem postawić najpierw pytanie, co stoi u podstaw decyzji na związek niesakramentalny i na ile towarzyszy takim osobom świadomość wszystkich wynikających z tego faktu konsekwencji dla ich życia religijnego.
Nieżyjący już o. Roman Dudak, kapucyn, na stwierdzenie, że zajmuje się ludźmi żyjącymi w grzechu odpowiedział: „Ich rodzinna sytuacja jest – z punktu widzenia Kościoła – nieustabilizowana, ale to nie znaczy, że oni kiedyś ten grzech wybrali świadomie, na zimno. Czasem człowiek jest tak przestraszony życiem, perspektywą samotnego borykania się z losem, że nie jest w stanie rozważać swoich decyzji w kategoriach grzechu i bezgrzeszności. Kobieta, która zostaje sama z dzieckiem lub z dziećmi, bo mąż ją rzucił, jest tak przerażona, że jeśli trafi jej się ktoś, kto okaże jej serce, decyduje się na związek z nim. Nie dlatego, żeby mieć z kim iść do łóżka. Samotność jest dla kobiety ciężka podwójnie. Wiem, jak często ludzie wiążą się ze sobą z przyczyn psychicznych, nie z rozwiązłości” (Powściągliwość i Praca (1987) Nr 8, s. 6).
Nie można myśleć o rozwiedzionych żyjących bez ślubu kościelnego wyłącznie jako o tych, którzy rozbili swoje rodziny przez zdradę małżeńską. Na złożoność przyczyn stojących u źródeł związku niesakramentalnego zwraca też uwagę Jan Paweł II w adhortacji Familiaris consortio. Czytamy w niej: „zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanoniczne małżeństwo. Są wreszcie i tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne” (FC 84). Dlatego też, Papież przypomina duszpasterzom, że „dla miłości prawdy”, mają oni „obowiązek właściwego rozeznania sytuacji” (tamże). Chociaż przytoczone wyżej rozróżnienie dotyczące motywów wejścia w kolejne związki nie zmienia obiektywnie sytuacji tych osób w Kościele, mimo to, Jan Paweł II zdaje się nie traktować wszystkich sytuacji jednakowo. Winno to być przestrogą dla tych spośród katolików, którzy dla osób ze związków niesakramentalnych mają tylko słowa potępienia.
Zatem, obok niewierności małżeńskiej, która także może mieć różne przyczyny, niekoniecznie wynikające z nieuporządkowania w sferze seksualnej, genezą wielu związków niesakramentalnych po rozwodzie jest nieradzenie sobie z samotnością i poczuciem krzywdy. Nie należy zapominać, że osoby te, wstępując kiedyś w związek małżeński, wybrały drogę życia we dwoje i realizację siebie poprzez miłość małżeńską. W chwili rozpadu pierwszego związku stają przed perspektywą samotnego życia, mając niekiedy po trzydzieści, czterdzieści lat! Wiążąc się z kimś drugim, nawet bez sakramentu, niekoniecznie czynią to powodowani rozwiązłością albo szukaniem grzechu dla samego grzechu. Mówiąc o intymnej relacji mężczyzny i kobiety dotykamy najgłębszej potrzeby wpisanej w płciową naturę człowieka. Życie samotne czy z drugą osobą, nie jest dla człowieka sprawą drugorzędną, tak jak posiadanie takiego czy innego samochodu, bądź rezygnacja z niego (zob. Rdz 2, 18). Osobie rozwiedzionej nie jest łatwo żyć w pojedynkę, z nikłą nadzieją na powrót współmałżonka, doświadczając jednocześnie poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Dlatego w myśleniu o rozwiedzionych katolikach żyjących w kolejnych związkach bez ślubu kościelnego postulowałbym odwrócenie perspektywy i patrzenie na nich przede wszystkim przez pryzmat przyczyn, które spowodowały ich aktualny stan, bowiem związek niesakramentalny jest często wynikiem życiowego dramatu, skutkiem sytuacji uprzedniej, a nie wyborem podstawowym. Głównym problemem dzisiaj są nie tyle związki niesakramentalne, ile nietrwałość małżeństw, kolejne związki są jedynie tego konsekwencją.
Jaki jest status katolików rozwiedzionych żyjących w związkach niesakramentalnych? Często bowiem daje się słyszeć opinie, że osoba decydująca się na życie w stanie permanentnego grzechu ciężkiego, sama stawia się poza nawiasem Kościoła. O przynależności do Kościoła katolickiego decydują potrójne więzy: wyznawania tej samej wiary, sakramentów i uznania zwierzchności duchowej jego Pasterzy (zob. Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 205). Zazwyczaj osoby rozwiedzione, żyjące w niesakramentalnych związkach, nie negują ani nie zrywają żadnej z tych więzi, chociaż boleśnie przeżywają swoją sytuację. Sakramentu chrztu nie da się „wymazać”. Tak jak na zawsze pozostaje się dzieckiem określonych rodziców, mimo różnych kolei losu, podobnie, na zawsze pozostaje się dzieckiem Bożym. Nieuzurpowanie sobie prawa do sakramentów pokuty i Komunii św., na skutek naruszenia wierności małżeńskiej, jest swoistym wyrazem szacunku dla godności zarówno samego małżeństwa jak i Eucharystii. Owszem, niemożność przyjmowania sakramentów powoduje, że więź z Kościołem jest osłabiona, jednak nie ustaje. Głód i tęsknota za przyjęciem Chrystusa w postaci sakramentalnej mogą mieć także walor jednoczący z Bogiem. Obecny papież Benedykt XVI, jako kardynał, prowadząc rekolekcje watykańskie w 1983 r., powiedział, że w jakiś sposób „niemożność przyjmowania Komunii sakramentalnej może się stać środkiem duchowego postępu, środkiem pogłębienia wewnętrznej komunii z Kościołem i z Panem, w cierpieniu coraz większej miłości, w oddaleniu umiłowanego” („Chrystus i Jego Kościół”, Kraków 2005, s. 121-122).
Tak jak wspomniałem na początku, o naszej postawie wobec innych decyduje często obraz Kościoła, jaki nosimy w sobie i jaki – naszym zdaniem – winniśmy kształtować. Dlatego postawmy pytanie, jacy ludzie tworzą Kościół i kto jest do niego powołany? Już w Starym Testamencie Bóg mówił do swojego ludu: „Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. (…) uwolnię je ze wszystkich miejsc dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne (…). Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał” (Ez 34, 11-12. 16). Z powyższych słów wynika, że istnieje zróżnicowanie w trzodzie Pańskiej. Obok owiec „tłustych i mocnych” są owce „zabłąkane” i „okaleczone”. Wszystkie one należą do jednej owczarni i o wszystkie Bóg jest zatroskany.
Z kolei, w Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Wszyscy członkowie Kościoła, łącznie z pełniącymi w nim urzędy, muszą uznać się za grzeszników. We wszystkich kąkol grzechu jest jeszcze zmieszany z dobrym ziarnem ewangelicznym aż do końca wieków. Kościół gromadzi więc grzeszników objętych już zbawieniem Chrystusa, zawsze jednak znajdujących się w drodze do uświęcenia” (nr 827).
Zatem nie można stwarzać wrażenia, że Kościół ustanowiony jest wyłącznie dla osób bezgrzesznych, na kształt elitarnego klubu ludzi doskonałych. Chrystus nie wybrał sobie idealnych warunków dla swojego pojawienia się na świecie. Wszedł w ludzką rzeczywistość taką jaka była ona owego czasu, z całą jej złożonością, uwarunkowaniami i grzechem. Także i dzisiaj dla Kościoła kontynuującego misję Chrystusa drogą jest człowiek (por. Jan Paweł II, Encyklika „Redemptor hominis”, nr 14), nie abstrakcyjny, lecz będący dzieckiem swojego czasu, żyjący w takich a nie innych uwarunkowaniach społeczno-kulturowych. Tam, gdzie jest człowiek, tam też powinien dotrzeć Kościół z orędziem zbawienia. Stąd, w przywoływanej tu adhortacji apostolskiej, Jan Paweł II pisze: „Kościół (…) ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi, a zwłaszcza ochrzczonych, do zbawienia, nie może pozostawić swemu losowi tych, którzy – już połączeni sakramentalną więzią małżeńską – próbowali zawrzeć nowe małżeństwo. Będzie też niestrudzenie podejmował wysiłki, by oddać im do dyspozycji posiadane przez siebie środki zbawienia” (FC 84).
Chrystus nie izolował się od grzeszników, wręcz przeciwnie, wychodził do nich łamiąc ówczesne zwyczaje i narażając się na krytykę. Zyskiwał sobie przez to miano „przyjaciela grzeszników i celników” (Mt 11, 19). W odpowiedzi mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2, 17). Wiemy z Ewangelii, że taka postawa Jezusa owocowała pięknymi nawróceniami (zob. np. Łk 7, 36-50; 19, 1-10; ). Możemy sobie także wyobrazić, jaką reakcję budziły wśród arcykapłanów i faryzeuszy Chrystusowe słowa: „celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego” (Mt 21, 31). Faktem jest, że szereg osób rozwiedzionych przeżywa przebudzenie religijne dopiero w drugim związku. Dzieje się to często na skutek uświadomienia sobie, co się utraciło, a co było kiedyś dostępne „na wyciągnięcie ręki”. Ośmielam się nawet powiedzieć, że osoby doświadczające przez wiele lat przymusowej abstynencji od sakramentów, są niekiedy bardziej podatne na orędzie Dobrej Nowiny a ich wiara staje się głębsza i wyrazistsza. Także i tutaj sprawdzają się słowa św. Pawła: „Gdzie (…) wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20). Bo jak inaczej można wytłumaczyć codzienną Komunię św. tych, którzy spełniają warunki przystępowania do sakramentów, modlenie się liturgią godzin, czy chociażby powołania kapłańskie i zakonne wśród dzieci ze związków niesakramentalnych? Powyższe przykłady byłyby ewenementem nawet wśród „standardowych” katolików. Jak widać z powyższego, Bóg potrafi pisać prosto na krzywych liniach ludzkich losów, a życie pełne jest Bożych paradoksów. Daleki jestem od apoteozowania ludzi żyjących bez ślubu kościelnego, jednak nie mogę zaprzeczyć, że niekiedy staję zadziwiony wobec wiary tych, których „odsądza się od czci i wiary” (zob. „Niewierzący w parafii…). Trzeba jednocześnie powiedzieć, że wiele osób pozostających w niesakramentalnych związkach jest szczególnie narażonych na utratę wiary mając „poczucie odepchnięcia ich przez Kościół i pozbawienia opieki duszpasterskiej” (tamże).
Dlatego Jan Paweł II już w 1981 r. apelował: „(…) wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą – owszem, jako ochrzczeni powinni – uczestniczyć w jego życiu” (FC 84). Zwróćmy uwagę na to, że apel papieski o pomoc rozwiedzionym żyjącym w niesakramentalnych związkach skierowany jest nie tylko do duszpasterzy, ale do „całej wspólnoty wiernych”. Stąd także i członkowie katolickich ruchów religijnych muszą postawić sobie pytanie, co możemy zrobić dla wspomnianych wyżej osób?
O jakie formy uczestnictwa w życiu Kościoła chodzi Ojcu Świętemu, gdy zachęca osoby rozwiedzione z niesakramentalnych związków do praktykowania swojej wiary? „Niech będą zachęcani do słuchania Słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, do wychowywania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha i czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę”. Zauważmy: pogłębiona modlitwa, wejście w świat Słowa Bożego, zaangażowanie we wspólnotowe działania na rzecz sprawiedliwości społecznej i w czynną miłość bliźniego, troska o wychowanie dzieci w rodzinie, wszystko to jest przedmiotem formacji i działań apostolskich prowadzonych przez ruchy katolickie. To właśnie dzięki ruchom katolickim wierni świeccy odkrywają słowo Boże, uczą się pogłębionej modlitwy i kultywowania życia duchowego, angażują się w apostolstwo oraz uczą współdziałania z Bogiem we wszystkich płaszczyznach. Gdzie mają się tego uczyć osoby ze związków niesakramentalnych? Przecież chodzi o ten sam Kościół i o to samo powołanie właściwe osobom świeckim. Owszem, nie neguję znaczenia specjalistycznego duszpasterstwa dla omawianej tutaj kategorii wiernych – zresztą, takich ośrodków jest wciąż zbyt mało – ale nie chodzi też o to, by osoby te zamykać w swoistych „gettach”. W myśl słów Ojca Świętego, wierni ci mają brać udział w życiu Kościoła, a nie jedynie swojego duszpasterstwa. Oczywiście, muszą oni zaakceptować pewne ograniczenia wynikające z ich sytuacji, ale nie może to ich dyskwalifikować. Znam osoby, dla których spotkania w ramach duszpasterstwa związków niesakramentalnych stały się na pewnym etapie niewystarczające. Swoje pragnienie zaangażowania i formacji chrześcijańskiej z powodzeniem dopełniają w innych wspólnotach będąc w nich nawet animatorami.
Należy też pamiętać, że nawrócenie jest odpowiedzią na łaskę, a nie na odwrót: łaska „nagrodą” za nawrócenie. Potrzeba zatem stwarzania możliwości i otwierania środowisk, gdzie „niesakramentalni” mogliby doświadczyć spotkania z Bogiem, a niekiedy wręcz odkryć Go na nowo. Ważne jest też dla takich osób oparcie we wspólnocie. To również należy do zadań Kościoła wymienionych przez Jana Pawła II: „Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei” (FC 84). Adresatom niniejszego tekstu nie potrzeba wiele pisać o wadze modlitwy wspólnotowej, zwłaszcza wstawienniczej. Na niezwykłą formę solidarności z tymi, którzy z różnych racji nie mogą przystępować do stołu Pańskiego, zwrócił uwagę kardynał Joseph Ratzinger w rekolekcjach, które wygłosił Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II i członkom Kurii Rzymskiej na początku Wielkiego Postu 1983 r. Rozwinął on myśl „leczenia miłością”, która stanowi „ostatni cel Chrystusowego Krzyża, sakramentu, Kościoła” (tenże, „Chrystus i Jego Kościół”, s. 121). Ówczesny Prefekt Kongregacji Nauki Wiary pyta: „Czy od czasu do czasu nie byłby pożyteczny, a nawet konieczny, post duchowy, w celu pogłębienia i odnowienia naszej relacji do sakramentu Ciała Chrystusa? (…) nie zapominajmy, że już od czasów apostolskich, duchowy post Wielkiego Piątku stanowił część eucharystycznej duchowości Kościoła i że ten post w dniu najświętszym, bez Mszy i bez Komunii wiernych, stanowił głęboki wyraz uczestnictwa w męce Pana, w smutku Oblubienicy z powodu nieobecności Oblubieńca (zob. Mk 2, 20). Myślę, że taki post, przemyślany i stanowiący umartwienie (…) byłby sensowny, a nawet mógłby pogłębić osobistą relację do tego sakramentu i stać się aktem solidarności z tymi wszystkimi, którzy go nie mogą przyjmować. Myślę, że problem rozwiedzionych i żyjących w nowych związkach a także interkomunii (na przykład w małżeństwach mieszanych), byłyby łatwiejsze do zniesienia, gdyby niekiedy taki duchowy post pomógł uświadomić sobie, że my wszyscy zależymy od tego uzdrowienia miłości, które się dokonało w krańcowej samotności Krzyża naszego Pana. (…) od czasu do czasu potrzebny jest nam post – duchowy i cielesny – abyśmy mogli w nowy sposób zrozumieć dary Pana, zrozumieć także cierpienie naszych głodnych braci” (tamże, s. 122-123).
Nie należy też sądzić, że większa wrażliwość i otwartość wspólnot na osoby rozwiedzione żyjące w niesakramentalnych związkach spowoduje masowy napływ takich osób do ruchów katolickich. Ci, którzy mają odwagę szukać Pana mimo istniejących przeszkód, stanowią wciąż nikły procent tych, których dotyczy ten problem. Tym bardziej, za przykładem św. Pawła, musimy stawać się „wszystkim dla wszystkich”, by „ocalić przynajmniej niektórych” (por. 1 Kor 9, 22).