Jerzy Grzybowski
Sekularyzacja wpływa na rozpad rodziny, ale z drugiej strony trudności, jakie przeżywa rodzina, wpływają na sekularyzację. Ludzie odchodzą od Kościoła, bo jakże często rysuje się przed nimi obraz przestarzałej instytucji, której reguły nie odpowiadają współczesnej cywilizacji. Jednakże z drugiej strony dynamika ruchów odnowy w wielu dziedzinach życia rodzinnego stwarza szansę odnowy spojrzenia na rodzinę, a przez nią i na cały Kościół. Ruchy odczytują na nowo łaskę Bożą. Rozpoznają ją i odpowiadają na jej światło, jej drogowskazy.
Dotyczy to zarówno przygotowania do małżeństwa, całości życia małżeńskiego i rodzinnego, zagadnienia rozwodów, jak i coraz częściej pojawiającego się zjawiska wolnych związków. Dotyczy to także stosunku do poczętego życia. Rodzina przezywa zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne. Dlaczego? Wciąż rodzi się pytanie, dlaczego ideały zakochania, nadziei, wielkiego optymizmu, z którymi wchodzimy w małżeństwo, tak szybko przemijają?
Barbara Smolińska
Przyczyn kryzysów w małżeństwach jest bardzo wiele. Powiem o tych, które wiążą się z moją pracą. Jestem psychoterapeutą małżeńskim i rodzinnym. W ciągu ostatnich 10 lat mam coraz więcej pacjentów, przychodzi coraz więcej małżeństw w kryzysie. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że dlatego przychodzi ich coraz więcej teraz niż 15 czy 20 lat temu, ponieważ psychoterapia zrobiła się modna i bardziej dostępna. Ja jednak obserwuję coś, co jest zatrważające, mianowicie, że przychodzą małżeństwa z bardzo krótkim stażem – często po roku czy dwóch – właściwie już w pełni sobą rozczarowane. Ci ludzie mają poczucie, że im się nie udało, mylą jednak fazę zakochania i fascynacji z fazą budowania dojrzałego związku. Przyczynę tego stanu widzę w zaburzeniach osobowości. Współczesna psychologia mówi, że osobowość dziecka kształtuje się poprzez relację z rodzicami, a przede wszystkim z matką. Przez pierwsze trzy lata życia konieczny jest bliski związek matki i dziecka. Jeśli na tym etapie dziecko nie ma zaspokojonych swoich podstawowych potrzeb kontaktu i bliskości, jest sfrustrowane, a potem często zdarza się, że wyrasta człowiek z zaburzeniami osobowości. Występują tu dwa typy zaburzeń: typ narcystyczny i osobowość bordeline. Jest to zaburzenie osobowości polegające na niezdolności do zbudowania trwałej relacji. Wtedy apele o to, aby być w trwałym związku z jedną osobą, oczywiście nie pomagają, ponieważ ludzie ci mają tak poranioną osobowość, ze są niezdolne do pozostawania w takim związku. Bez pracy psychologicznej czy duchowej – dobrze, jeżeli to się łączy – takie osoby nie są w stanie trwać w wieloletnim związku. Niejednokrotnie nie są do tego zdolne nawet wtedy, jeśli są naprawdę wierzący i praktykujący i proszą o łaskę pozostania w związku.
Tadeusz Smoliński
Chciałbym coś dodać do wypowiedzi mojej żony. Jestem z wykształcenia i zawodu pedagogiem. Dzieci nie są kształtowane do miłości i to jest źródłem pewnych zaburzeń. One nie tylko słuchają rodziców, ale też biorą z nich przykład. Dzieci czerpią od rodziców na poziomie pozawerbalnym (mówię tu o tych najmniejszych dzieciach.) Jest szalenie ważne, jakie wzorce dostają w domu, bo te wzorce kształtują je do największej głębi, do której się potem bardzo trudno dostać. Moja żona nieraz mi opowiada o różnych sposobach, jakimi się później dociera do tej głębi, ile trudu kosztuje, aby dorosła osoba doszła do tego, gdzie leży przyczyna jej zaburzeń.
Teresa Szczygielska
Przygotowując to spotkanie, zajrzeliśmy do dokumentów Ojca Świętego, szczególnie do dokumentu „Ecclesia in Europa”. Ojciec Święty podaje tam ogólnie zagrożenia dotyczące człowieka, a tym samym i rodziny. Napisał, że ten „obecny czas to czas zagubienia, niepewności, dezorientacji, braku nadziei. Utrata pamięci dziedzictwa chrześcijańskiego, któremu towarzyszy praktyczny agnostycyzm i obojętność religijna. Odnosi się wrażenie, że niewiara jest czymś naturalnym; panuje lęk przed przyszłością, szczególnie dotykający młodych; wewnętrzna pustka dręczy wielu, którzy utracili sens życia. Globalizacja spycha najsłabszych na margines i zwiększa liczbę ubogich na ziemi. Obserwuje się coraz mniej przejawów solidarności międzyludzkiej, kryzysy rodzinne, słabość samej koncepcji rodziny. Wkrada się też bardzo mocno egoizm, egocentryzm izoluje jednostki i grupy od innych. Narasta powszechna obojętność etyczna, ludzie gorączkowo zabiegają o własne interesy i przywileje. Zapomnienie o Bogu doprowadziło do zapomnienia o człowieku.”
W naszym kraju sytuacja jest taka, że wszystko się jakoś bardzo rozchwiało, bezrobocie dotyka wiele rodzin, a kobieta i matka już dawno została wyprowadzona z domu, bo razem z mężem musi pracować na utrzymanie rodziny.
W ogóle występuje zanik więzi rodzinnych. Rodziny stały się dwupokoleniowe, nie ma kontaktu z szerszą rodziną. Upowszechnia się wspólne życie partnerów bez formalnego założenia rodziny. Jest coraz więcej związków homoseksualnych. Kryzys ekonomiczny doprowadził do kryzysu moralnego. Jeden system upadł, a drugi się jeszcze nie ukształtował, ludzie pogubili się w dzikim kapitaliźmie. Dążenie do tego, aby więcej mieć, oszustwa i kradzieże powodują rozchwianie wartości. Rodzice, Kościół i państwo nie są już autorytetami. Często mają miejsce migracje za pracą jednego albo obojga współmałżonków. Te zewnętrzne czynniki wpływają na wszystkie rodziny, także te, które należą do ruchów. Niestety rozpadają się także rodziny z Domowego Kościoła.
Jerzy Grzybowski
Barbara mówiła o zagrożeniach wewnętrznych, Teresa – o zewnętrznych. Tym, na co jako rodzice bardzo często narzekamy, są trudności wychowawcze z dziećmi. Tu “owocują” te zagrożenia. W ślad za tym idą trudności, o jakich słyszeliśmy we wcześniejszych wypowiedzi. Czy można by było w takim razie postawić tezę, że najlepszym sposobem wychowywania dzieci jest terapia małżeńska ich rodziców?
Barbara Smolińska
Może nie jest aż tak, ale ja myślę, że rzeczywiście wszystko zaczyna się w rodzinie i od wychowania. Ważne jest, jak wychowuje się dziecko, które za 20, 30 lat zawrze związek małżeński. Zgadzam się oczywiście z panią, która mówiła o zagrożeniach zewnętrznych, muszę jednak powiedzieć, że najważniejsze są zagrożenia wewnętrzne. Myślę, że przede wszystkim takie, że dziecko nie ma odpowiedniego miejsca w rodzinie, żeby się uczyło autorytetu, żeby miało przekazywane wartości w rodzinie, a także żeby mogło budować dobrą więź z rodzicami. Mam wrażenie, że właśnie to jest największą bolączką współczesnego świata, z której płyną depresje, brak nadziei, brak poczucia sensu itd. – a mianowicie brak więzi.
Pierwsza i najważniejsza więź w życiu człowieka to więź z matką, albo z inną bliską osobą, jeśli matki zabraknie. Pani mówiła tu wcześniej o pracy kobiet – ja bym polemizowała z tym, że kobieta została wyprowadzona z domu, ponieważ myślę, że wiele kobiet chce pracować na zewnątrz. Ta sytuacja rodzi wiele pytań, jak łączyć obowiązki rodzinne, macierzyńskie z zawodowymi. Czasem się to udaje, czasem jest trudne – ale najważniejsza jest sprawa więzi. Jeżeli malutkie dziecko nie nauczy się, co to jest miłość z praktyki, to jako dorosły człowiek będzie narażone na straszny dramat wewnętrzny. Bo wydaje mi się, że wielu ludzi chce dążyć do świata wartości, chce realizować trwałą rodzinę, wierność małżeńską, naprawdę tego chcą, tylko nie mogą, bo się tego nie nauczyli. Bo np. mama poszła do pracy, kiedy dziecko miało cztery miesiące, potem miało nianię, babcię, potem drugą nianię, potem drugą babcię... Czego się uczy takie dziecko? Uczy się, że nie ma trwałej więzi! Jak taki człowiek ma potem wytrwać wobec kryzysów i trudności w związku z jedną osobą? Także rzeczywiście niezwykle ważna wydaje mi się praca na rzecz budzenia większej świadomości rodziców, uczenia ich, jak być rodzicami. My się uczymy wielu rzeczy na poziomie podstawowym, średnim, wyższym, ale nie uczymy się bycia rodzicami. Wiele rzeczy płynie też po prostu z niewiedzy. My mamy czworo dzieci i mogę powiedzieć, że wielu rzeczy nie wiedziałam na początku. Mnóstwo błędów popełnia się z niewiedzy, czego dziecko na jakim etapie potrzebuje.
Jerzy Grzybowski
Z jednej strony wiedza – z drugiej strony umiejętność relacji. Pracują nad tym ruchy rodzinne...
Tadeusz Smoliński
Dzięki Bogu, że powstają różne ruchy. W każdym ruchu, jak również w naszym, ma miejsce nieustanna praca nad rodziną. Także praca wewnątrz tej najmniejszej komórki, jaką jest rodzina. Jest to praca od podstaw, którą podejmujemy przez trudne zobowiązania. Ona powinna zacząć się już podczas przygotowania do małżeństwa, kiedy się je dopiero planuje. Już wtedy powinniśmy samych siebie wychowywać. A jeśli nie wtedy, to praca ta powinna zacząć się od początku trwania małżeństwa. Nasze dzieci nas obserwują, obserwują naszą relację z Panem Bogiem. Dzieci tak się wychowuje, jak my żyjemy.
Teresa Szczygielska
Jesteśmy z mężem bardzo szczęśliwi z powodu tego, że należymy do Domowego Kościoła. Ojciec Franciszek Blachnicki tworząc Ruch Światło – Zycie chciał, żeby formowały się wszystkie stany: dzieci, młodzież i rodziny. A przez rodziny również kolejne pokolenia. Jerzy zasugerował nam, żeby zwrócić uwagę na to, jak w naszym ruchu odbywa się taki rodzinny katechumenat. Skorzystaliśmy więc z pewnego świadectwa. Napisała je Ala, córka Doroty, która należy do Domowego Kościoła. Dorota jest wdową i wychowuje Alę sama.
„Obecność mojej mamy w Kręgu Domowego Kościoła jest dla mnie bardzo ważna, ponieważ razem modlimy się wieczorem, we wszystkie święta i uroczystości chodzimy na mszę świętą. Chodzimy także na różaniec, nabożeństwa majowe, Drogę Krzyżową, roraty itp. Zawsze przed posiłkiem modlimy się i włączamy w tę modlitwę także tych, którzy jedzą z nami ten posiłek. Staramy się z mamą co roku przyjeżdżać na oazy letnie. Rodziny, które są tam z nami, uczą nas, jak kochać bliźnich i Boga, jak ma wyglądać prawdziwa, kochająca się rodzina. Na oazach jesteśmy właśnie taką wielką, kochającą się rodziną. Wtedy naprawdę odczuwam miłość do Boga, do rodziny, a przede wszystkim do mamy. Czasami przychodzimy z mamą do kościoła na mszę św. w tygodniu, a tam gra i śpiewa młodzież. Kiedy widzę młodzież grającą na instrumentach i śpiewającą podczas mszy św., to jakoś chce mi się przychodzić do kościoła. Staram się brać przykład z przyjaciół moich i mojej mamy z Kręgu. Prawdziwy przyjaciel jest to ktoś, kto pomoże, wytłumaczy, pocieszy. Różnica w podejściu do życia mojego i moich rówieśników jest ogromna. My z mamą staramy się chodzić do kościoła nie tylko w niedzielę, ale i czasem w tygodniu. Inni chodzą tylko w niedzielę, bo wolą mieć spokój i oglądać np. mecz, albo wyjść obojętnie gdzie, byle nie do kościoła. W szkole podstawowej mówili o mnie różne rzeczy, że jestem bardzo pobożna, że zostanę zakonnicą. Śmiali się ze mnie, że chodzę tak często do kościoła i podniecam się, jak to mówili, tym, że pani od religii chwali mnie za aktywność. W V klasie dostałam na koniec roku szóstkę i już mówili, że będę katechetką. Moja przyjaciółka nie chodzi do kościoła. Jest to przykre nie tylko dla mnie, lecz i dla Jezusa Chrystusa. Uważa ona, że pomodlić się może w domu i od paru miesięcy nie była na Eucharystii. Boję się o nią, bo nie wiem, jak dalej będzie toczyło się jej życie. Dzieje się tak z nią, ponieważ jej rodzice nie chodzą do kościoła. Oni nie są w Domowym Kościele, a przydałoby im się to.”
Tak widzi formację rodziców dziecko. W naszym ruchu jest coś takiego jak Dialog Małżeński, gdzie omawiamy nasz stosunek do Boga, do siebie wzajemnie i do naszych dzieci. Często zdarza się, że rodzice zapraszają do tego dialogu swoje dzieci i wtedy właśnie jest możliwość usłyszeć, co mają poprawić, gdzie popełniają błędy. I okazuje się, że żaden z rodziców nie stracił nigdy autorytetu w ten sposób.
Jak napisała Ala, w czasie oaz letnich ruch nasz prowadzi formację małżonków, a także dzieci. Jest to sposób na przeżywanie wspólnie całej liturgii, ale też roku liturgicznego.
Uczymy się ponadto prowadzić dialog, jak również przeżywać swoje życie w Nowej Kulturze, według wskazówek Ojca Blachnickiego. Wciąż kładziemy nacisk na sakramentalność małżeństwa, i że jest to też świadectwo. Ważne jest, aby wiedzieć, że jest to coś trwałego tu na ziemi, do czego my się odnosimy i do czego inni też mogą się odnieść.
Jerzy Grzybowski
Chciałbym z tego wydobyć dwie bardzo ważne rzeczy, a mianowicie , że dzieci mają w nas, rodzicach, żywych świadków, i o potrzebie dialogu. My, jako małżonkowie, bardzo często nie potrafimy po prostu ze sobą rozmawiać. Prawie każde małżeństwo przeżywa kryzys dialogu i nasze dzieci to obserwują. Wywołuje to w nich nieraz bardzo trudne uczucia. Stąd ta potrzeba ćwiczenia i doskonalenia dialogu, co zresztą zawiera się u podstaw Spotkań Małżeńskich. Ale o tym powiemy może po przerwie.
Mamy dosyć dobrze opracowane podstawy psychologii małżeństwa i rodziny, także podstawy terapii rodzin. Podstawy te są w swojej naukowej części areligijne. Chciałbym zadać pytanie – trochę w kontekście tego, co mówili moi przedmówcy – czy jest możliwy areligijny system terapii rodzin, w sytuacji zsekularyzowanego społeczeństwa?
Barbara Smolińska
Sądzę, że jak najbardziej, ponieważ realia są takie, że nie wszystkie małżeństwa, które się zgłaszają do mnie po pomoc, są osobami wierzącymi. Poza tym, jeżeli zgłaszają się po pomoc do psychoterapeuty, to nie zgłaszają się po pomoc duchową, tylko po pomoc psychologiczną. Wydaje się, że to odróżnienie pomocy duchowej od psychologicznej jest dość istotne. Pomoc psychologiczna – uczenie dialogu, uczenie komunikacji jest, myślę, bardzo istotną formą pomocy dla wszystkich par, sakramentalnych i niesakramentalnych, wierzących i niewierzących. Areligijna terapia jest potrzebna bardzo wielu parom. Są różne propozycje, np. warsztaty małżeńskie, gdzie można uczyć się rozmowy ze sobą. Wiele osób wyrosło w rodzinach, gdzie się nie rozmawiało. Bardzo często spotykam się z sytuacją, że przychodzi para i już na wstępie konsultacji widać, że oni nie potrafią ze sobą rozmawiać. Często używam takiej przenośni, że państwo są jak dwa radia, z których jedno jest nastawione na I Program, a drugie na Zetkę, i każde tylko podgłaśnia swój program, a siebie nawzajem w ogóle nie słuchacie. Uczenie komunikacji jest podstawą, istnieją pewne techniki, aby nie trzeba było bardzo głęboko wchodzić. Jeśli tylko istnieje dobra wola, nie jest niczym trudnym nauczyć się rozmawiać w parze.
W naszej wspólnocie proponujemy sesje rekolekcyjne dla małżeństw, ale w tym roku oprócz nich, a także oprócz 3-letniej formacji duchowej, zaproponowaliśmy warsztaty uczące komunikacji. W ramach sesji rekolekcyjnej nie ma miejsca ani czasu, aby zajmować się dialogiem. Później dochodzi jeszcze nauka, jak rozmawiać z dziećmi. Jest to trochę podobne do dialogu małżeńskiego – i tu, i tu chodzi o szacunek wzajemny i przyjęcie drugiego człowieka.
Jerzy Grzybowski
Wydaje mi się, że tylko w odniesieniu do absolutnych wartości wartości, takich jak: prawda, zaufanie, słuchanie, rozumienie, przebaczenie, czy choćby miłość, wierność i uczciwość małżeńska, możemy nie relatywizować tych pojęć, ale poszerzać nieustannie nasze granice miłości, odnawiać je w swoim życiu i w relacji z drugim człowiekiem; a także móc zaproponować to drugiemu człowiekowi, zachęcać go do zrobienia jeszcze jednego kroku dalej. I nie chodzi tu o jakąś indoktrynację religijną, ale o miłość Boga do człowieka.
W Spotkaniach Małżeńskich wyraźnie doświadczamy, że Pan Bóg pomaga nam rozpoznać psychologię komunikacji po to, abyśmy potrafili pełniej i lepiej wypełniać przykazanie miłości, szczególnie w małżeństwie. Tę właśnie psychologię, wyodrębnioną z ogólnej psychologii, traktuję jako dar Boży. Stąd moja wątpliwość co do takiego w pełni areligijnego systemu terapii.
Barbara Smolińska
Oczywiście, są różne koncepcje. Mnie osobiście bliska jest ta, że człowiek mając w sobie te trzy przestrzenie – przestrzeń fizyczną, psychiczną i duchową, zwraca się po pomoc także na różnych obszarach, i że niejednokrotnie istotne jest wyraźne rozgraniczenie. Zdarza się, że gdy prowadzę w terapii czy to osobę indywidualną, czy to parę, to kiedy dochodzi do wymiaru duchowego, mówię: „Proszę państwa, moja pomoc się skończyła, pójdźcie porozmawiać z kapłanem.” Jednocześnie zdarza się, i zawsze bardzo cieszę się z tego, i cenię to sobie, że przychodzą do mnie ludzie przysłani przez kapłana, przez spowiednika. Kapłan ten mówi: „Tu się kończy moja działka. Widzę, że ma pan (pani) wyraźny problem psychologiczny, a nie duchowy. ”Poza tym, jest wiele małżeństw niewierzących. Mnie osobiście bliskie jest takie podejście, żeby nie mieszać psychoterapii z ewangelizacją.
Staram się zresztą robić tak na co dzień, ponieważ jestem z zawodu psychoterapeutką, a poza tym jestem też osobą zaangażowaną we wspólnocie. Wciąż zmagam się z rozdzielaniem tego. Jeśli jestem psychoterapeutą, nie ewangelizuję, nie nawracam i nie mówię o Panu Bogu. O Panu Bogu mówię wtedy, kiedy animuję sesję rekolekcyjną. I mam głęboką wiarę, że Pan Bóg naprawdę działa, nawet w sercach ludzi niewierzących. Wierzę w to, że może być udane i szczęśliwe małżeństwo, które z jakichś powodów (wiara jest łaską, prawda?) nie wchodzi na tę drogę. I że można ich uczyć i pomagać im poprzez psychoterapię. Przy czym ja nie uważam wcale, że psychoterapia jest panaceum na wszystko. Gdyby mnie ktoś zapytał, czy ja wierzę w psychoterapię, to odpowiem, że nie wierzę, bo tu nie ma w co wierzyć – to nie jest przedmiot wiary. Psychoterapia jest nauką opartą na badaniach psychologicznych, podobnie jak leczenie.
Jerzy Grzybowski
Spróbujmy popatrzeć na problem kryzysu, na problem sekularyzacji, z jeszcze innej strony. Jest przecież faktem, że ogromna część małżeństw rozpada się. Sekularyzacja jest procesem, który trwa od dawna. Bardzo wiele małżeństw zawarło związek sakramentalny tylko dla tradycji, jako osoby mało wierzące, a w każdym razie nieświadome sakramentu. Biorą ślub w kościele, bo jest taka tradycja, bo rodzice czy dziadkowie chcieli etc. Ci ludzie pozostawali i pozostają jak gdyby na marginesie Kościoła. Natomiast w drugim związku na ogół wiedzą, że nie mają czego szukać w Kościele. W każdym razie takie jest ich przekonanie. Zresztą to pogłębia ich obojętność religijną. Jednakże niektórzy z nich szukają drogi powrotu do Pana Boga i powrotu do Kościoła. W latach 90. było wiele osób, które jakiś czas po rekolekcjach Spotkań Małżeńskich przyznało nam się, że żyją w powtórnych związkach po rozwodzie. Osoby te powiedziały nam, że choć czują się świadome życia w konflikcie z nauczaniem Kościoła, to jednak na tych rekolekcjach poczuły się na nowo zaakceptowane we wspólnocie. Pogłębił się też ich proces nawrócenia, bądź w ogóle pojawiło się jakieś poczucie istnienia Boga w zupełnie innym wymiarze niż ten, jaki do tej pory przeżywali. Niektóre z tych par z naszej inspiracji przeprowadziły w sądach kościelnych procesy o uznanie nieważności ich sakramentalnego małżeństwa, i zawarły nowe związki sakramentalne. Inne pary, które mają świadomość, że ich sakramentalny związek był ważnie zawarty, odnalazły swoje miejsce we wspólnocie formacyjnej. Chciałbym podkreślić, że bardzo wiele z tych par, które wzięły kiedyś ślub w kościele, swoje nawrócenie przeżyło później, będąc już w drugim związku.
Chciałbym zadać ks. Wojciechowi Nowakowi pytanie: Czy jest ważny sakrament bez wiary?
Ks. Wojciech Nowak SJ
Oczywiście, sakrament wiąże się z wiarą, ale tak jak wcześniej jedna z osób wspomniała, to Chrystus podniósł małżeństwo do godności sakramentu. Czyli małżeństwo jest rzeczywistością poprzedzającą sakrament, ale rzeczywistością powołaną przez Boga. Mamy z małżeństwem do czynienia od samego początku, od kiedy mamy do czynienia z człowiekiem stworzonym przez Boga. Ten wymiar sakramentalny więc jest jakby doprowadzeniem do pełni tego, czym jest małżeństwo w świetle tajemnicy Jezusa Chrystusa. Jeżeli człowiek decyduje się na małżeństwo, a więc na wyłączną, wierną i dozgonną relację jednego mężczyzny z jedną kobietą, to już odpowiada na Boży Plan względem człowieka. Jeżeli obie osoby są ochrzczone, to wchodzą w wymiar zbawczego oddziaływania Jezusa Chrystusa. Oczywiście wiara tych osób może być słaba, ale jeżeli one pragną prawdziwego małżeństwa, takiego jak widzi się je w rozumieniu Kościoła, to takie małżeństwo jest ważne i będzie miało wymiar sakramentalny.
Jerzy Grzybowski
W sytuacji rozwodu następuje poczucie zerwania z Kościołem. Co Kościół może takim ludziom zaproponować?
Ks. Wojciech Nowak SJ
Należałoby przyjrzeć się przyczynom rozpadu małżeństwa. To często nie są przyczyny religijne, takie jak wrogość do Kościoła, czy zły stosunek do Pana Boga, tylko zazwyczaj psychologiczne. Wtedy właśnie w drugim związku następuje przebudzenie religijne. Osoba mająca doświadczenie powtórnego związku dostrzega, że nie wystarcza jej realizowanie się tylko na płaszczyźnie ludzkiej, koncentrowanie się jedynie na małżeństwie i dzieciach, że potrzeba czegoś więcej, aby człowiek czuł się spełniony i widział sens życia. Rodzi się więc pytanie: „Czy jestem w Kościele, czy mam jakąś szansę wobec Pana Boga?” Bo najczęściej są to osoby ochrzczone i wierzące. Ze chrztem jest tak samo, jak z więzią rodzicielską – pozostaje się dzieckiem swoich rodziców na zawsze, na dobre i na złe, bez względu na to, jak potoczą się losy dziecka. I tak samo tutaj – wciąż pozostaje się dzieckiem Boga. Troską Kościoła jest, aby każdy człowiek pogłębiał swoją więź z Panem Bogiem i jednocześnie z Kościołem, będąc w Kościele, a nie poza nim. Wtedy w oparciu o tę więź z Bogiem i w oparciu o całościową refleksję nad życiem i wartościami, może dojść do przewartościowania i nawrócenia. Można wtedy przebudować swoje życie i podjąć pewne decyzje, które by umożliwiały pełne uczestnictwo w życiu Kościoła. Mam tu na myśli życie sakramentalne.
Jerzy Grzybowski
Wiele tych małżeństw czuje się jednak odtrąconych. Dawniej nawet spotykałem się z określeniem, że czują się jak trędowaci. A przecież wiele z tych związków było zawartych w sposób nieważny. Jaką rolę mogą mieć tutaj do spełnienia ruchy religijne?
Ks. Wojciech Nowak SJ
Spotykamy się tutaj z dwoma problemami: nieważność małżeństwa – tzn. przypuszczenie, że poprzedni związek był nieważnie zawarty. Ja zawsze wtedy zachęcam, by pójść do sądu kościelnego, przedstawić swoją sytuację i porozmawiać, bo chodzi o to, by bazować na prawdzie. Taka rozmowa nic nie kosztuje. Jeśli rzeczywiście pierwszy związek był nieważny, a więc niesakramentalny, to nie ma co szukać rozwiązań w powtórnym związku, tak jakby ten pierwszy był sakaramentalny. Zawsze chodzi o prawdę o naszym życiu, o prawdę w świetle Boga.
Ponieważ jest to spotkanie osób zaangażowanych w ruchy kościelne, chciałbym przypomnieć apel Ojca Świętego Jana Pawła II, dotyczący opieki duszpasterskiej wobec osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Apel ten zawarty jest w Adhortacji Apostolskiej „Familiaris consortio” nr 84 wydanej w 1981 r. Ojciec Święty wyjaśniając motywy troski duszpasterskiej o te osoby, między innymi mówi tak: „Razem z Synodem wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła. Jako ochrzczeni mogą oni – i owszem powinni – uczestniczyć w jego życiu”.
Co tutaj jest ważne? Ojciec Święty zwraca się nie tylko do pasterzy, biskupów i duchownych, ale do całej wspólnoty wiernych, aby okazali pomoc rozwiedzionym. Akurat w tym momencie chodzi o rozwiedzionych, żyjących w powtórnych związkach. O rozwiedzionych samotnych mowa jest w poprzednim, 83. numerze. A więc odpowiedzialność za te osoby spoczywa również na nas. Wiąże się ona także z obrazem Kościoła, jaki my, poprzez uczestnictwo w ruchach i nasze przeżywanie wiary, przekazujemy. Kościół nie jest elitarną instytucja ludzi doskonałych, ale wspólnotą ludzi, którzy szukają Boga i są na różnym etapie dojrzewania. Osobom żyjącym w niesakramentalnych związkach proponuje się uczęszczanie na Mszę Świętą, wytrwałość w modlitwie i słuchanie Słowa Bożego. Gdzie oni mają się tego nauczyć? Gdzie mają nauczyć się modlitwy, gdzie mają odkryć bogactwo i moc Słowa Bożego? To nie jest tak, że człowiek najpierw ma się nawrócić, a potem przyjść do Kościoła. Nie, on ma usłyszeć właśnie w Kościele Słowo Boże, Boże propozycje skierowane do niego, i wtedy może zacząć się proces dojrzewania, który wydaje bardzo piękne owoce.
Jestem daleki od stawiania za przykład, czy promowania związków niesakramentalnych w Kościele. To duszpasterstwo jest próbą zaradzenia zaistniałej sytuacji, by podtrzymać więź z Kościołem i Chrystusem. To nie jest przecież tak, że po rozpadzie wspólnoty małżeńskiej katolicy mają możliwość albo pozostania samotnymi, albo wstąpienia w ponowny związek, tym razem niesakramentalny, i włączenia się w duszpasterstwo, którym ja się zajmuję.
Mogę powiedzieć ze swojego doświadczenia, że znam ludzi, którym nie wystarcza samo uczestnictwo w formacji duszpasterskiej dla związków niesakramentalnych. Chodzili oni na spotkania grup, które ja miedzy innymi prowadzę, a jednocześnie znaleźli swoje miejsce w jednym z ruchów katolickich. Tam duszpasterz powiedział im: „Bardzo się cieszę, że przyszliście i zapraszam do uczestnictwa we wszelkich formach, jakie proponujemy, ale musicie mieć świadomość, że podczas Komunii Świętej będziecie czuli się nieswojo.” Oni na to przystali, a ich nawrócenie miało miejsce właśnie w tamtej wspólnocie. Nawrócenie to zakończyło się podjęciem decyzji o bratersko-siostrzanym stylu życia i sakramentem pojednania. Później zaczęło się bardzo intensywne życie religijne, włącznie ze wstawaniem o 5. rano, by modlić się z brewiarzem. Jest to dowód, że Bóg działa także w związkach niesakramentalnych, nie odwraca się od tych ludzi. Zdarza się nawet tak, że mamy tutaj do czynienia z powołaniami kapłańskimi. Pan Bóg potrafi działać również w sytuacjach bardzo skomplikowanych, niezgodnych z Ewangelią, pisząc prosto na krzywych liniach dróg ludzkiego życia.
Jerzy Grzybowski
Oboje z Irenką wiele zawdzięczamy kontaktowi z prowadzoną przez nas wspólnotą dla małżeństw niesakramentalnych. Bardzo ważne jest dla nas świadectwo ich wiary, zbieżne z tym, o którym mówił ksiądz Wojciech. Ich odpowiedź na nasze propozycje była umocnieniem także dla nas. Istotne jest, abyśmy nie byli zamknięci na tych ludzi, ponieważ Pan Bóg przez nich działa. Problem jest poważny, gdyż w wielu dzielnicach Warszawy procent osób żyjących w powtórnych związkach sięga 30-40 proc. ogółu mieszkańców, i nie są to ludzie tylko niewierzący.
Ks. Wojciech Nowak SJ
Rzeczywiście wiara takich osób wzrasta na skutek przymusowej abstynencji. Rozumieją one wyraźniej znaczenie sakramentów. Ojciec Święty Benedykt XVI jeszcze jako kardynał prowadził rekolekcje dla Jana Pawła II i pracowników Kurii Rzymskiej i poruszył tam wątek przynależności tych osób do Kościoła. Powiedział między innymi, że obiektywna niemożność przystępowania do sakramentów świętych (nie tylko z powodu związku niesakramentalnego) może być przyczyną duchowego wzrostu. Właśnie poprzez ten głód i tęsknotę, człowiek widzi wyraźnie, kim jest Bóg i co daje wiara w życiu. Jeszcze jedna ważna rzecz – należy sobie jasno uświadomić, że procent ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych, którzy szukają kontaktu z Kościołem i trafiają do duszpasterstw, jest bardzo mały. Zazwyczaj są to osoby, które już przeżyły jakieś przebudzenie – często dużo wcześniej, nie mając jeszcze kontaktu z żadną grupą. Nie można ich odepchnąć, bo wtedy je utwierdzamy, że rzeczywiście są poza Kościołem. Poza tym zamykamy im drogę na pewnym etapie poszukiwania i nawrócenia.
Chciałbym teraz przytoczyć fragment dokumentu Komitetu ds. Dialogu z Niewierzącymi Rady Konferencji Episkopatu Polski z czerwca 1999 r. pod tytułem „Niewierzący w parafii”.
Dotyczy on osób żyjących w związkach niesakramentalnych.
„Ludzie Ci mają poczucie odepchnięcia ich przez Kościół i pozbawienia opieki duszpasterskiej. Czują się także napiętnowani i odsądzeni od czci i wiary przez niektórych rekolekcjonistów i duszpasterzy. Wszystko to sprawia, że są szczególnie narażeni na utratę wiary. Kościół zobowiązuje dziś duszpasterzy do zajęcia się tą grupą wiernych. Należy pamiętać, że ludzie ci, zwłaszcza na początku nowej sytuacji życiowej, mają jeszcze wiarę, którą należy pielęgnować. Mają też dzieci, które powinni wychować po chrześcijańsku. Należy im w tym pomóc.”
Jerzy Grzybowski
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. W ostatnich latach coraz powszechniejsza staje się świadomość, że osoba związana cywilnie z drugą osobą po rozwodzie nie ma możliwości zawrzeć ślubu w kościele. Także coraz więcej osób wie o tym, że Kościół nie zmieni (mówię oczywiście w wielkim uproszczeniu) swojego stosunku do małżeństw niesakramentalnych, tzn. nie pozwoli na Komunię świętą rozwiedzionym itd. Nie wnikam w sprawę interpretacji prawa kanonicznego, chodzi tu o taką ogólną świadomość. W związku z tym pojawia się pytanie, po co się żenić, czy nie lepiej żyć tylko w wolnym związku? Tutaj jest również bardzo praktyczne i bardzo świeckie przełożenie – po co sobie dodatkowo potem robić kłopoty z rozwodem, z procesem, który kosztuje i jest nieprzyjemny. Wobec tego „pożyjemy, zobaczymy, albo ślub weźmiemy, albo się rozstaniemy”. Stajemy więc wobec problemu wolnych związków. Zjawisko to nasiliło się po ustanowieniu Konkordatu, kiedy ślub cywilny i kościelny stał się praktycznie jedną uroczystością. Liczba wolnych związków sięga już co najmniej kilkudziesięciu tysięcy par w Warszawie i kilkuset tysięcy w Polsce.
Ks. Wojciech Nowak SJ
Kiedy mówimy “związek niesakramentalny”, najczęściej rozumiemy, że jest to związek osób, które żyją w kolejnych związkach po rozwodzie cywilnym, mając na koncie związek sakramentalny. Jest to jednak pojęcie szersze. Przywołam tu podział, który znajdujemy w „Familiaris consortio”. Ojciec Święty mówi tam o kilku możliwych konfiguracjach związku niesakramentalnego.
Sam związek niesakramentalny można zdefiniować jako „pożycie mężczyzny i kobiety na sposób małżeński, bez więzi sakramentalnej, bez ślubu kościelnego”.
To może być właśnie tzw. „małżeństwo na próbę”. Podejmują je najczęściej osoby młode, świadome tego, że sakrament zobowiązuje do wierności. Chcą więc się „wypróbować” – bo po co potem się rozstawać i komplikować sobie życie wobec Kościoła. Próba ta przedłuża się często na wiele lat, bo odkładają ślub z roku na rok i to tak trwa.
Istnieją rzeczywiste wolne związki: ludzie mieszkają ze sobą, mają nawet dzieci, nie mając ślubu nie tylko kościelnego, ale nawet cywilnego. Upowszechnia się też zupełnie nowe zjawisko po angielsku nazywane „life apart together”. Dwie osoby czują się związane ze sobą jakąś relacją, ale nie mieszkają razem – mieszkają oddzielnie, niemniej jednak poczuwają się do jakiejś więzi: spotykają się w weekendy, spędzają razem wakacje, uważają się za parę, ale nie żyją pod jednym dachem.
Następnie spotykamy małżeństwa tylko cywilne, osoby związane węzłem cywilnoprawnym.
Czwarta kategoria, to powtórny związek po rozwodzie cywilnym, gdzie przynajmniej jedna ze stron ma na swoim koncie związek niesakramentalny.
Jerzy Grzybowski
Dotknęliśmy w naszej dotychczasowej rozmowie spraw trudnych, spraw, które są przyczynami kryzysu rodziny, bądź skutkami tego kryzysu. W mojej praktyce spotkań z ludźmi i korespondencji pojawiają się zupełnie fundamentalne braki w ich świadomości, w ich relacjach, w ich wiedzy o sposobie komunikacji i czym w ogóle jest małżeństwo., elementarne braki w przygotowaniu do małżeństwa – to wszystko jest przyczyną tych trudności, o których tu mówimy.
Nie chcę tu za bardzo wchodzić w różnego rodzaju narzekania na katechezy przedmałżeńskie, bo to byłby temat – rzeka. Sposób przygotowania młodych ludzi do małżeństwa to jeden z najbardziej palących problemów. W Spotkaniach Małżeńskich od ponad 20 lat prowadzimy takie przygotowani. Na wszelkiego rodzaju kursach powszechne są relacje typu prelegent – słuchacze. Ludziom wtłacza się mnóstwo najrozmaitszej wiedzy, ale którzy siebie nawzajem nie znają. Relacje między nimi są wyłącznie emocjonalne. Ale bywa i tak, że kiedy rozmawiam z ludźmi albo czytam listy od nich, chce mi się krzyczeć: „Człowieku! A gdzieś ty chodził na jakikolwiek kurs przedmałżeński?” Przyznam, że kubłem zimnej wody było dla mnie pytanie pewnej osoby po ślubie kościelnym i następnie po rozwodzie: „Przepraszam, a co to takiego kurs przedmałżeński?”
Z drugiej strony trzeba powiedzieć, że tłumy, naprawdę tłumy, które przychodzą na zainicjowane przez nas Wieczory dla Zakochanych, są znakiem, że młodzież naprawdę szuka dobrego przygotowania do małżeństwa.
Irena Grzybowska
Ale przygotowanie do małżeństwa na kursach też niewiele zmieni, jeśli ludzie nie będą przygotowani we własnych rodzinach do tego, aby podjąć trwały związek. Jesteśmy (jako ruch) w sytuacji, że przychodzą do nas młodzi ludzie, którzy chcą się przygotować do małżeństwa, i trzeba im coś zaproponować.
Centralnym elementem „Wieczorów dla Zakochanych” jest rozmowa chłopaka i dziewczyny i ich praca własna. Angażuje ich to osobiście, ponieważ oni stoją w środku tego przygotowania. Dialog, jaki im proponujemy, jest posmakiem tego, co czeka ich w przyszłości. Z naszego doświadczenia wynika, że akceptacja wzajemna, dialog, są w centrum życia rodzinnego. Jeśli więc ci młodzi ludzie nie posmakują tego dialogu przed ślubem, nie będą wiedzieli, na czym to małżeńskie życie polega.
Nasza inspiracja, jako prowadzących te dialogi, zawiera podstawową wiedzę z zakresu psychologii, oraz naukę Kościoła na temat małżeństwa i rodziny. Przygotowujemy te wieczory tak, że to wszystko jest wplecione w świadectwo. To znaczy, ta psychologia i nauka Kościoła nie jest tylko przystosowaną wiedzą, ale świadectwem naszego życia tymi wartościami. Narzeczeni ogromnie sobie te świadectwa cenią.
Ks. Wojciech Nowak
Tak się składa, że również do mnie przychodzą osoby mające wstąpić w związek małżeński, mający jednak szereg wątpliwości. Uważają oni, że skoro towarzyszę osobom, których związki się rozpadły, to mogę też coś doradzić, kiedy oni stoją jeszcze przed tą decyzją. Było to również powodem, dla którego zaangażowałem się w katechezy przedmałżeńskie.
Gwoli sprawiedliwości należy powiedzieć też o tym, że istnieje problem osób rozwiedzionych samotnych, lub żyjących w separacji. To jest wbrew pozorom bardzo liczna grupa, którą Kościół powinien się zająć, bo oni właśnie realizują ten ewangeliczny ideał miłości wiernej, mimo ceny samotności i szeregu życiowych trudności.
Wracając do narzeczonych – myślę, że problem polega też na tym, jak przebić się do świadomości narzeczonych, że do małżeństwa dziś trzeba się przygotować, że małżeństwa nie nabywa się jako gotowego produktu, tylko, że jest to całożyciowy proces. To przygotowanie musi obejmować część psychologiczną, dialog, komunikację, a także potrzeby psychologiczne, jakie w sobie nosimy, bo kryzysy i konflikty są owocem niezrealizowanych potrzeb psychicznych, często nawet nieuświadomionych. Człowiek zaczyna wtedy szukać realizacji tych potrzeb poza małżeństwem.
Dlaczego o tym mówię? Ponieważ z jednej strony zauważamy ludzi, którzy rzeczywiście chcą się przygotować do małżeństwa, garną się do udziału w Wieczorach dla Zakochanych. Z drugiej strony jednak, spotyka się osoby, które kontestują przygotowanie do małżeństwa. Zdarzyło się po jednej z katechez, kiedy stemplowałem tzw. indeksy, że podeszła do mnie jedna kobieta i podsunęła mi, oprócz swojego, także indeks swojego narzeczonego. Chodziło o to, abym poświadczył jego „obecność”. Powiedziałem jej, że nie mogę poświadczyć nieprawdy. Odpowiedź tej osoby brzmiała: „Dlaczego ksiądz jest takim służbistą?” Powiedziała to publicznie, wobec innych osób. Odparłem na to: „Proszę pani, poświadczenie nieprawdy jest czynem karalnym w świetle prawodawstwa cywilnego, a w Kościele mówimy jeszcze o sumieniu.” Postawa tej młodej kobiety to było podejście typu: „Kościół robi trudności, a przecież my się kochamy, chcemy jak najlepiej dla siebie!”
Trzeba więc przebić się z tą świadomością, że do małżeństwa trzeba – i warto – się przygotować, że to będzie procentować.
Pozostaje pytanie, jak przebić się z tym pozytywnym przekazem?
Tadeusz Smoliński
Przed chwilą padło stwierdzenie, że szalenie ważne jest świadectwo naszego życia. Rozważaliśmy sytuację małżeństw niesakramentalnych, czyli rozpadu i tworzenia czegoś na nowo. Warto byłoby zająć się rodziną i małżeństwem jeszcze wcześniej, nie wtedy, kiedy następuje ta dramatyczna sytuacja rozpadu więzi, ale kiedy jest jeszcze czas na profilaktykę. Chodzi mi o wspieranie rodziny, przy czym nie mam na myśli pomocy materialnej (o tym być może będzie też czas porozmawiać), ale kształtowanie pewnych wzorców. Uważam, że w Polsce mamy jeden sprecyzowany wzorzec Matki-Polki, która jest z jednej strony bardzo zajęta w miejscu pracy, z drugiej w domu robi obiad, gotuje, sprząta i pierze. Natomiast pominięta jest rola ojca, mężczyzny. Wiąże się to z całą pewnością z całą naszą historią, kiedy to mężczyzna szedł z szabelką na wojnę i ginął. Zostawiał wtedy matkę czy żonę, która przejmowała cały ster rządów w domu. I to zostało nam niejako z mlekiem matki przekazane. W tej chwili mamy taką sytuację, że ojciec jest osobą bliżej dziecku nieznaną. Ojciec jest tym, który gdzieś tam zarabia pieniądze i pojawia się tylko czasem. Mamy szereg specyficznych sytuacji, kiedy ojciec wyjeżdża za granicę albo w ogóle go nie ma. Ale na ogół ojciec wraca po pracy bardzo późno i jest tak zmęczony, że nie ma kontaktu z dzieckiem. Myślę, że trzeba byłoby również w naszych ruchach podkreślać rolę ojca, określać, do jakiego stopnia rodzina powinna być świadoma, że może trochę mniej tej pracy, żeby mężczyzna miał więcej siły i czasu na rozmowę ze swoimi dziećmi. Upatruję tutaj dalszą konsekwencję: następuje jakaś relatywizacja – ojca nie ma, ale może być inny pan albo może inna mama. Następuje rozluźnienie w złym znaczeniu tego słowa, rozluźnienie stosunków wewnątrz rodziny. Mówię tu o tzw. zdrowej rodzinie, ale zagrożonej sytuacjami materialnymi i zewnętrznymi, która właściwie nie jest w stanie się temu przeciwstawić, ponieważ jest osłabiona od wewnątrz.
Jerzy Grzybowski
Od tych zagrożeń wewnętrznych, o których mówiliśmy tutaj tak dużo, przeszliśmy niejako płynnie do zagrożeń zewnętrznych. To, o czym Tadeusz powiedział, wskazuje, jak bardzo te sprawy są ze sobą związane. Chciałbym, aby tych spraw zewnętrznych nie zabrakło także w naszej rozmowie. Niedawno bulwersowała nas wadliwa ustawa o zasiłkach rodzinnych. To był taki papierek lakmusowy, w jaki sposób takie decyzje i takie ustawy wpływają na postawy moralne. Potem mieliśmy analogiczne dyskusje wokół ustawy o ochronie życia poczętego. Rodzina w Polsce nie otrzymuje praktycznie żadnego wsparcia ze strony państwa! Dzieci są pozostawione często same sobie. Rodzice nie mają dla nich czasu, o czym zresztą była już mowa. Rodzice, zwłaszcza młodszej generacji - ale nie tylko - są zmuszani do pracy w godzinach, w jakich chyba w żadnym kraju zachodnim nie jest przyjęte, do pracy w sobotę, niejednokrotnie także w niedzielę.( W Niemczech w sobotę o godz. 14 wszystko jest zamykane i jest czas na weekend, czas dla rodziny.) Pomoc - również Kościoła – jest dość ograniczona, poradnictwo rodzinne budzi bardzo dużo wątpliwości i zastrzeżeń. Wracam jeszcze do innych czynników społecznych – telewizja, która w wielu miejscach, na niektórych kanałach, promuje prostytucję. Styl życia ogólnie lansowany w Polsce nie tylko przez rząd, także przez gospodarkę, tę, którą moglibyśmy nazwać dzikim kapitalizmem, zdecydowanie utrudnia życie rodzinne. Można go wręcz nazwać antyrodzinnym. Wpływa to na zagrożenie np. narkomanią, problem dzieci ulicy też mamy na progu. W Białymstoku powstało duszpasterstwo dzieci ulicy.
Co my w ruchach możemy zrobić, poza jakimś uwrażliwieniem na te wszystkie problemy? Przede wszystkim budować świadomość, że nie tylko konsumpcja jest ważna, że jest coś jeszcze. Propagować nowy styl życia oparty na wartościach, i to już u najmniejszych dzieci. A szczególnie w najtrudniejszym okresie – dojrzewania i wchodzenia w małżeństwo, a także w pierwszych latach małżeństwa, kiedy przy ogromnej zmianie jakości naszego życia jest się poddanym wielkim trudnościom i zagrożeniom.
Barbara Smolińska
Wydaje mi się, że niezwykle ważne jest to, co językiem psychologicznym można nazwać „grupami wsparcia”. Bo to wszystko, co mówiliśmy, pokazuje, jak trudno w dzisiejszym świecie jest utrzymać się w swoim kierunku, zachować swoje wartości, bo wpływ zewnętrznych czynników jest naprawdę silny. Weźmy taki idealny przykład – młode małżeństwo, dojrzale zawarte, po dobrym kursie przedmałżeńskim, z dobrą relacją z rodzicami, wkracza w swoje dorosłe życie. Oboje w swoich miejscach pracy są jedynymi małżonkami chcącymi realizować taki styl życia. Obok siebie mają wolne związki różnego rodzaju ( potwierdzam ze swojej praktyki, że jest coraz więcej takich wolnych związków nawet nie mieszkających razem, bo to jest jeszcze wygodniej – wtedy jest tylko to, co przyjemne, a tego, co trudne – nie ma). Takiemu małżeństwu jest naprawdę trudno się utrzymać, bo z natury rzeczy jesteśmy słabi. Bez innych, którzy są nam podobni i szukają podobnych rzeczy, jest nam trudno.
U nas we wspólnocie proponujemy najpierw sesję Kana i potem 3-letnią formację. Ta formacja jest aż 3-letnia i zarazem tylko 3-letnia. Pary, które przez 3 lata mają swoje grupy dzielenia, swoje rekolekcje, umacniają się wzajemnie. Widzą, że inne małżeństwa mają podobne trudności. Powinniśmy zwrócić na to uwagę w ruchach i stowarzyszeniach. Może powinna istnieć jakaś kontynuacja tego, co nazywamy „Wieczorami dla Zakochanych”, czy spotkaniami przedmałżeńskimi, coś, co byłoby formacją dla młodych małżeństw. Bo moment kryzysu się przesunął, kiedyś był później. Wydaje mi się, że 15 lat temu małżeństwa rozpadały się nieco później – to się wiąże z wieloma zmianami cywilizacyjnymi. Teraz ten pierwszy poważny kryzys zagrożony rozstaniem jest po roku. Część par właśnie wtedy się rozstaje, w podobny sposób, jak po pierwszym roku studiów zmienia się kierunek, albo pracę po kilku pierwszych miesiącach. W związku z tym otoczenie opieką właśnie młodych małżeństw wydaje się bardzo istotne. Powinny być w tym i elementy formacji, i elementy wspierania.
Teresa Szczygielska
Takie grupy wsparcia są właśnie u nas w kręgach rodzin. Formacja trwa całe życie aż do końca. Są nawet wdowy i wdowcy, którzy też jeszcze się formują. Ojciec Blachnicki tworząc nasz ruch odwołał się do soborowej wizji rodziny. Budowanie miłości małżeńskiej i potem na bazie tej miłości – katechumenat rodzinny, gdzie rodzice są świadkami dla dzieci. Pojęcie „Domowego Kościoła” wzięło się właśnie z Soboru. Później dopiero ma nastąpić wyjście – służenie w parafii czy w społeczeństwie. My jako ruch mamy tu możliwość wsparcia młodych małżeństw. Oczywiście odkrywamy też kryzysy we własnych małżeństwach i wtedy pomaga nam grupa, która poradzi i pomodli się. Zbudowanie na Skale, czyli na Chrystusie, ale też tworzenie, nieustanna formacja małżeńska daje możliwość wzrostu młodemu pokoleniu.
Ks. Wojciech Nowak
Znam wielodzietne małżeństwo, które szukało formacji dla siebie w ruchach i miało pewien problem. Była tam propozycja dla małżonków, ale w tym samym czasie nie było propozycji dla dzieci. Jeśli rodzina jest celem naszych oddziaływań, trzeba by pomyśleć od strony organizacyjnej, jak umożliwić uczestnictwo w spotkaniach rodzicom, którzy mają małe dzieci Np. taki wyjazd na kilkudniowe rekolekcje rodzin – żeby był równoległy program dla dzieci. Być może gdzieś tak właśnie jest, być może nie do właściwych grup ta para trafiła. Mówili mi, że pod tym kątem szukali, że byli na rekolekcjach zorganizowanych przez Instytut Studiów nad Rodziną z Łomianek w Wisełce i tam była propozycja dla rodziców i równolegle dla dzieci.
Jeszcze uwaga terminologiczna: nie ma czegoś takiego jak małżeństwo niesakramentalne. Małżeństwo w rozumieniu chrześcijańskim, katolickim może być jedynie sakramentalne. Natomiast związek mężczyzny i kobiety na sposób małżeński bez sakramentu nie jest małżeństwem. Dla katolika jest możliwe jedynie małżeństwo sakramentalne – jest to jedyne prawdziwe małżeństwo. Żaden inny związek nie jest małżeństwem w rozumieniu katolickim. Niesakramentalny związek nie jest małżeństwem.
Ja zazwyczaj używam określenia: „osoby żyjące w związkach niesakramentalnych” albo krócej „pary niesakramentalne”. Rekolekcje dla „osób żyjących w związkach niesakramentalnych”, a nie dla „małżeństw niesakramentalnych”. Często w ogłoszeniach, nawet w prasie katolickiej, spotyka się termin „rekolekcje dla małżeństw niesakramentalnych”. Z punktu widzenia teologicznego jest to błąd.
Jerzy Grzybowski
Z punktu widzenia teologicznego jest to niewątpliwie błąd, tym niemniej potocznie używamy takiego określenia również dlatego, że wiele z tych małżeństw uważa siebie za małżeństwo, a my, zgodnie z zaleceniem św. Pawła „dla słabych stałem się jak słaby” musimy do ludzi słabych mówić słabym językiem. Dlatego my nie uciekamy od takiego określenia, aczkolwiek mamy pełną świadomość teologicznego znaczenia. Są to małżeństwa cywilne, ważnie zawarte, więc zamiennie i roboczo używamy tego terminu.
Ks. Wojciech Nowak
To nie był zarzut. Ja również nie walczę z tym wprost. Kiedy przychodzą ludzie na spotkanie, na rozmowę, też nie zwracam się do nich: „pana partnerka” czy „pani partner”, tylko „mąż” czy „żona”. Ale tu jesteśmy w gronie osób bardziej świadomych teologicznie. Oczywiście nie można też od razu kubła zimnej wody wylewać na te osoby, kiedy one się garną do Kościoła, nie można ich od razu konfrontować „wy nie jesteście małżeństwem”, „nie możecie tytułować się: mąż, żona”, bo odstraszymy. Świadomość ich sytuacji, ich odniesienia do Boga musi rosnąć i nie można przyspieszać tego procesu. .