Autor jest dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org), ekspertem Centre for the New Europe w Brukseli. Ostatnio wydał m.in. „Libertarianizm. Teoria państwa”.

Odpowiadając na pytanie, czy swoboda gospodarcza jest potrzebna w życiu chrześcijanina, należałoby zastanowić się, jaki system organizacji gospodarki można uznać za zgodny z moralnością chrześcijańską oraz jaki system gospodarczy gwarantuje poszanowanie godności osoby ludzkiej, utrzymanie tradycji i rozwoju cywilizacji chrześcijańskiej, czy wreszcie sprzyja dobrobytowi jednostek i rodzin.

Przez ostatnie kilkadziesiąt lat, co napawa przerażeniem, z ambon i uniwersyteckich katedr, przemawia się językiem ekonomicznym zapożyczonym od Karola Marksa, usprawiedliwiając działalność gospodarczą państwa we wszystkich dziedzinach. Należałoby więc zadać pytanie, czy ekonomiczny marksizm jest zgodny z moralnością chrześcijańską. Karol Marks nie ukrywał przecież skąd czerpie swoje inspiracje. „Naszym wrogiem jest bóg. Nienawiść do boga jest początkiem wszelkiej mądrości” – pisał Marks. W satanistycznym poemacie Oulanem (anagram słowa Emanuel) stwierdzał: „Wyziewy piekielne podchodzą do mego mózgu / I napełniają go aż staję się szalony, / Aż moje serce staje się zupełnie zmienione. / Patrz na tę szpadę: / Książę ciemności podarował mi ją”.

Ten kto głosi ekonomiczne poglądy rozpropagowane przez Karola Marksa, powinien w swoim sercu rozważyć ich prawdziwe pochodzenie.

Skupiając się na merytorycznej warstwie ekonomii socjalistycznej, warto przypomnieć, że ideologia socjalistyczna została potępiona przez Papieża Leona XIII niemal natychmiast, gdy się pojawiła. Leon XIII w encyklice z 1878 r. nazwał socjalizm ideologią nikczemną i wywrotową zagrażającą zniszczeniem społeczeństwa.

Jeśli odrzucamy socjalizm z powodów moralnych, jako ideologię kradzieży, która umożliwia skorumpowanym urzędnikom udział w tej masowej kradzieży prywatnej własności od ofiar, nie będącymi stronami umowy, do beneficjentów systemu socjalnego, także nie będącymi stronami umowy, pozostaje nam zrozumienie mechanizmów i korzyści, które niesie za sobą ekonomia wolnorynkowa. Chrześcijanie uważają, że Bóg obdarzył człowieka wolną wolą. Wolność człowieka jest tak duża, że może on Boga przyjąć lub odrzucić. „Wolna wola jest zdolnością rozumu i woli, dzięki której wybiera się dobro i zło”[1] – pisze św. Tomasz z Akwinu. Z kolei św. Augustyn zauważa, że wolna wola może być zarówno źródłem grzechu, jak i źródłem szczęścia, a tym szczęściem może być poznanie Prawdy, czyli samego Boga[2]. Ekonomia wolnorynkowa jest ucieleśnieniem chrześcijańskiego woluntaryzmu.

W obiegowym przekonaniu podsycanym przez polityków, gospodarka wolnorynkowa jest dziełem szatana. W rzeczywistości teoretyczne podwaliny ekonomii kapitalistycznej zbudowali duchowni Kościoła Rzymskokatolickiego.

Lichwy, jako pożyczania na procent zabraniały Sobory Powszechne: Laterański II, Laterański III, Laterański IV, Lyoński II i Sobór w Vienne. Wówczas wobec działalności rynku kapitałowego narosło wiele kontrowersji. Nie było zgodności na łonie Kościoła, co do zasadności naliczania procentów od pożyczki. Wielu magistrów i doktorów Kościoła uważało, że gdy kapitał pomnażany bez pracy, nakładu i ryzyka jest grzeszny.

W tym okresie dla ukrócenia zjawiska lichwy powstawały aprobowane przez papiestwo banki tzw. Montes Pietatis, pożyczające potrzebującym pieniądze bezprocentowo lub za symboliczną opłatą. W Polsce taki bank funkcjonował np. przy Bractwie św. Rocha w Warszawie, za panowania Augusta III. Jego funkcjonowanie przypominało współczesny lombard. Pożyczkobiorca zastawiał fant, który był licytowany, jeśli suma nie została zwrócona po roku.

Dlatego też wielu duchownych dowodziło, że „banki pobożne” generują koszty, które powinny być pokrywane z odsetek. Stolica Apostolska poparła funkcjonowanie tych instytucji pożyczkowych, podczas Piątego Soboru w Lateranie, przypadającego na lata 1512-1517. Jednakże już wtedy, instytucje kościelne musiały funkcjonować w warunkach rynku, a w wielu przypadkach złe zarządzenie było powodem umniejszenia majątku Kościoła. Dlatego papieże przywiązywali dużą wagę do przedsiębiorczości zarządców majątków, powierzając je raczej specjalistom, niż duchownym, ale ignorantom w kwestiach ekonomii.

Zainteresowanie duchowieństwa regułami, jakimi rządzą się prawa rynku zbiegło się także z innymi istotnymi wydarzeniami historycznymi. Wiek XVI był to okres wzmożonego handlu, odkryć geograficznych oraz europejskiego kolonializmu. Wraz z rozkwitem gospodarczym, duchowieństwo musiało zmierzyć się z niezliczoną ilością nowych instrumentów ekonomicznych: kredytów, pożyczek czy rent.

Warto przy tym zauważyć, że już w średniowieczu istniało wiele popularnych obecnie papierów wartościowych. Włoskie państwa-miasta: Wenecja, Florencja, Werona czy Genua, emitowały obligacje o odroczonej płatności (tzw. futures), tolerowały spółki publiczne, a nawet zlecały im pobór podatków. W większych miastach Europy handlowało się udziałami, wekslami oraz biletami loteryjnymi.

Podczas, gdy w ogarniętych reformacją krajach północy rozwijała się spekulacja dla zysku (pierwszym owczym pędem na giełdzie była spekulacja cebulkami rzadkich tulipanów w Holandii), katolickie południe starało się zrozumieć reguły, jakimi rządzi się gospodarka rynkowa z pożytkiem dla jak największej rzeszy obywateli.

Najsilniejszym ośrodkiem, w którym rozwinęła się nauka ekonomii, taka jaką znamy po dziś dzień, został Uniwersytet w Salamance. Opisami prawideł rynku zajęli się jezuici, dominikanie i franciszkanie. Filozofowie późnoscholastyczni zdefiniowali takie pojęcia współczesnego im kapitalizmu, jak: własność prywatna, pieniądz, kapitał, cena rynkowa oraz związane z nimi podstawowe twierdzenia z teorii pieniądza, finansów publicznych, handlu międzynarodowego, a nawet teorii państwa.

Jako zwolennicy prawa naturalnego moraliści w rodzaju Tomasa de Mercado, Juana de Mariana czy Francisco de Vitoria, rozumieli działanie we własnym interesie, jako zgodne z ludzką naturą i jednocześnie byli empirycznie przekonani o wyższości własności prywatnej nad wspólną. Barolomeo de Albornoz zauważył, że księża o wiele częściej pozwalają sobie na niegospodarność, gdy zarządzają kolektywną własnością. Natomiast, gdy ksiądz zarządza prywatnymi dobrami prawdopodobieństwo wystąpienia oszustwa jest nikłe. Za cenę sprawiedliwą uznawano cenę rynkową (hiszp. a como vale en plaza – ile kosztuje na rynku). Św. Bernardyn ze Sieny oraz Luis de Molina wykazali natomiast, że cena dobra może zależeć nie tylko od jego użyteczności, lecz także rzadkości i stopnia popytu.

Późnoscholastyczni moraliści sprzeciwiali się nadużyciom ze strony władzy. „Ten, kto nakłada wysokie podatki otrzymuje je od bardzo nielicznych” – uważał Pedro Fernandez Navarrete. Domingo de Soto nazwalibyśmy dziś przeciwnikiem deficytu budżetowego, czyli wydawania przez państwo więcej, niż wpływa do budżetowej kasy. Wiele uwagi poświęcono także kwestiom monopoli – uznanym przez katolickich filozofów za wyrafinowaną formę kradzieży.

Funkcje państwa w filozofii scholastycznej są zbliżone do idei państwa minimalnego. Główną funkcją władzy jest obrona państwa i zarządzanie sprawiedliwością[3]. Domingo de Soto uważał, że wymieniona aktywność musi być wspierana podatkami. Państwo ma też możliwość konfiskaty mienia jako rodzaj kary za popełnione przestępstwa, jednak większość autorów uznawała zastane uprawnienia władzy za zbyt rozbudowane i postulowała ich ograniczenie. Scholastycy uważali, że władcy zbyt często dążą do zaspokojenia wygórowanych potrzeb majątkowych, a uleganie pokusom nieograniczonego bogactwa to pierwszy krok ku tyranii.

Warto zaznaczyć, że scholastycy traktowali na równi z oszustwem taką formę przemocy, jaką jest monopol, bowiem transakcja, aby była przeprowadzona sprawiedliwie, winna być dobrowolna. Monopol, sytuacja, w której państwo przekazuje przywilej dostarczania określonego dobra tylko jednemu sprzedawcy, jest niesprawiedliwym aktem wewnętrznej przemocy[4]. Natomiast bliższe rozumieniu sprawiedliwych podatków jest popieranie donacji. Obdarowywanie jest zgodne z zasadami jałmużny chrześcijańskiej. Donacje mogły być stanowione na rzecz innych osób oraz na rzecz królewskiego skarbu. Trudno także doszukiwać się w filozofii scholastycznej nakazów redystrybucji kapitału w społeczeństwie.

Scholastycy, świadomi cierpień narodów z racji zbyt wysokich podatków we współczesnych im czasach, opowiadali się także przeciw wydatkom rządowym przekraczającym konieczne granice dla funkcjonowania państwa. Opierali się również deficytowi budżetowemu, publicznemu zadłużeniu, redystrybucji bogactw i nadużywaniu władzy do celów prywatnych. Bliska myślicielom była także idea podatku neutralnego, czyli takiego, który nie narusza naturalnych praw rynku. Jest to także rozumowanie charakterystyczne dla współczesnej wolnorynkowej myśli ekonomicznej.

Współcześni filozofowie chrześcijańscy podkreślają moralną przewagę wolnego rynku. Wymieniłbym tutaj przede wszystkim: Roberta A. Sirico, prezesa Acton Institute – instytucji zajmującej się studiami nad wspólnymi korzeniami religii i wolności, a także filozofowie prof. Alejandro Chafuen autor „Chrześcijanie za wolnością”, Michael Novak, czy Rococo Butiglionne. Jednak za przełomową publikację dotyczącą konieczności uznania wolnego rynku jako środowiska dobrego dla osoby, tradycji i rodziny jest encyklika Centesimu annus, Jana Pawła II.

„Centesimus annus” to synteza wolnorynkowej ekonomii i nauki społecznej Kościoła. Zwraca uwagę także zbieżność tytułów innego papieskiego dzieła „Osoba i czyn” oraz książki pt. „Human Action” („Ludzkie działanie”) Ludwiga von Misesa. Idea personalizmu opiera się na istnieniu autonomicznego podmiotu, jakim jest człowiek. Człowiek kieruje się intuicyjną świadomością, a zarazem subiektywizmem. Jego wolność ogranicza godność i odpowiedzialność. Co prawda, jednostka jest niepowtarzalną istotą, ale realizacja autonomicznych celów może odbywać się tylko w społeczeństwie. Stąd konieczność przeciwstawiania się alienacji i postulat solidarności międzyludzkiej. Personalizm ekonomiczny powołuje się na osiągnięcia ekonomii wolnorynkowej. Jedynymi ograniczeniami rynku są ograniczenia moralne[5].
Nie odwołują się one do przymusu, jako środka perswazji, lecz do fundamentalnych zasad prawa naturalnego. Fundamentem moralności jest dla personalistów nauczanie papieskie począwszy od Leona XIII, przez pisma Piusa XI, Jana XXIII i wreszcie Jana Pawła II. Do podobnych wniosków dochodzą Michael Novak, Rocco Buttiglione, a także wspomniany wcześniej Robert Sirico. Podniesiony został prymat osoby ludzkiej w dziele ekonomicznym. Przedsiębiorczość traktowana jest jako powołanie. Moralność jest jednak poważnym ograniczeniem wolnego rynku, traktowanego jako instytucja społeczna. Moralny obowiązek zaspokojenia losu ubogich i słabych nie należy jednak do państwa, lecz przede wszystkim do Kościoła i biznesu. Funkcje państwa sprowadzone są do zapewnienia dotrzymywania kontraktów, ochrony przed nieuprawnionymi ingerencjami w rynek, obrony osób i własności oraz stworzenia struktur prawnych, koniecznych do wytwarzania bogactwa[6].
Przedsiębiorca nie tylko myśli wpierw o bliźnim, jakie dobra lub usługi może potrzebować, ale jeszcze ryzykuje prywatnym kapitałem, aby mu je dostarczyć.

Michael Novak podkreślał zbieżność rozumowania papieskiego z prekursorami ekonomii wolnorynkowej: „Podobnie jak Ludwig von Mises i Friedrich von Hayek, papież [Jan Paweł II] widzi w pracy czynnik wznoszący budowlę Wielkiego Społeczeństwa”[7]. Novak sugeruje również identyczność podejścia z Misesem w kwestii podkreślania społecznych aspektów przedsiębiorczości, w szczególności rozumienia wolnej gospodarki jako społecznego systemu wymiany, opartego na dobrowolności. Można zatem konkludować, że najbardziej akceptowalnym systemem ekonomicznym dla chrześcijanina byłby wolnorynkowy kapitalizm bazujący na chrześcijańskiej etyce wywodzącej się z Biblii, a w przypadku papieskiego dzieła, zgodnie ze współczesną wykładnią Kościoła katolickiego.

Trudno uwierzyć, że w komentarzach do encykliki „Centesimus annus” przeważają ostrożne opinie dotyczące stosunku papieża do kapitalizmu, mimo jednoznacznego opowiedzenia się przez Ojca Świętego za systemem gospodarczym bazującym na wolnym rynku. Wyjątek od tej reguły stanowi tekst Jerzego Michałowskiego: „Centesimus annusjaki kapitalizm?”. „Centesimus annus to najpełniej wolnorynkowa ze wszystkich encyklik Jana Pawła II. Nie wskazuje żadnej trzeciej drogi. Odwołuje się, jak wszystkie encykliki papieskie, do rozumnej wolności ludzkiej, a nie do systemów, państw czy modeli”[8]. Tomasz Gruszecki w artykule „Przedsiębiorstwo (firma) i rynek we współczesnej ekonomii i w nauce społecznej Kościoła”. Według Gruszeckiego papieskie dzieło dementuje zarzut liberałów, że „społeczna nauka Kościoła jest tylko sentymentalnym moralizmem redystrybucyjnym[9]. Gruszecki zwraca także uwagę na renesans etyki w ekonomii, co jest zbieżne z tradycją ekonomiczną prezentowaną np. przez Adama Smitha, Alexisa de Toqueville’a, Ludwiga von Misesa i Fridricha von Hayeka.

Rocco Buttiglione w tekście „Kilka uwag o sposobie czytania Osoby i czynu[10] podkreśla, że doszedł do wniosku, iż papież istotnie studiował największych ekonomistów szkoły austriackiej, takich jak Ludwig von Mises oraz Izrael Kirzner[11]:

Na powyższej podstawie literatury tego okresu trudno zgodzić się ze współczesnymi twierdzeniami brytyjskiego filozofa Johna Finnisa dotyczącymi opodatkowania i socjalnych funkcji państwa. Finnis twierdzi, że człowiek rodzi się z sankcjonowanymi przymusem obowiązkami redystrybucyjnymi, innymi słowy musi godzić się na konfiskatę swojego mienia na rzecz innych, w ramach obowiązku moralnego. Co prawda obowiązek jałmużny należy do każdego chrześcijanina, powinien wynikać on jednak z serca, a nie z przymusu.

Porównując sytuację we współczesnym państwie, obecnie, gdy kwota opodatkowania znacznie przekracza praktykowaną choćby w tamtym okresie dziesięcinę, a dochodzi wręcz do zajmowania nawet 80 proc. dochodów pod pretekstem redystrybucji na cele socjalne, zasadnie jest mówić o łamaniu VII przykazania przez biurokratyczne państwo.

Katechizm Kościoła Katolickiego mówi bowiem wyraźnie, że „siódme przykazanie zabrania kradzieży, która polega na przywłaszczeniu sobie dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela”. A przecież racjonalny jest nas sprzeciw, gdy nasze ciężko zarobione pieniądze nie są lokowane w domy spokojnej starości, lecz idą na służbowe luksusy władzy.

Ponadto nie odnajdujemy w literaturze źródłowej sugestii, że nasze indywidualne obowiązki moralne wobec ubogich, chorych, wdów i sierot, powinien przejmować ktoś trzeci – anonimowy i pozbawiony naszej kontroli urzędnik, zajmujący część naszych poborem pod pretekstem przekazania ich potrzebującym. W przeciwnym przypadku ktoś mógłby sądzić, że płacenie podatków w zasadzie zwalnia nas z konieczności spełniania dobrych uczynków.

Problem doskonale ujmuje wybitny teolog biblijny prof. Michał Wojciechowski. Wywodzi on, iż własność prywatna pochodzi od Boga, dlatego jej ograniczanie, wyjąwszy dobra wyższego rzędu: życie ludzkie i wolną wolę, jest grzeszne i niesprawiedliwe.

„W krajach Europy narzędziem wyzysku są zbyt wysokie podatki i rozmaite przywileje, dzięki którym urzędnicy i nieroby żyją kosztem pracowitych i twórczych. Towarzyszy temu pobłażliwość dla korupcji i innej kradzieży kryminalnej” – uważa Wojciechowski. „Zabór cudzej własności przez rządy bywa obłudnie maskowany troską o bliźnich. Pod wpływem lewicy nawet niektórzy chrześcijanie myślą, że o biednych może zatroszczyć się państwo, przez zabieranie wszystkim pozostałym” – dodaje.

Chrześcijaństwo od czasów św. Pawła pochwala powszechny obowiązek pracy („kto nie chce pracować niech nie je”), a nie aktywność zdrowych pracujących na rzecz zdrowych niepracujących, beneficjantów systemów socjalnego. W Polsce jesteśmy świadkami swoistego buntu przeciwko powyższej niesprawiedliwości, świadkami największej emigracji zarobkowej od czasów II wojny światowej, gdy młode pokolenie „protestuje nogami” przeciwko polityce gospodarczej państwa, uniemożliwiającej rozwój przedsiębiorczości i tworzenie nowych miejsc pracy.

Dlatego też nietrudno dostrzec, że zawód przedsiębiorcy jest świętym powołaniem. Przedsiębiorca nie dość, że musi zbadać, jakie dobra są potrzebne bliźniemu, ryzykuje jeszcze swoim prywatnym kapitałem, aby dostarczyć produkty czy usługi drugiemu człowiekowi. Kto mu w tym przeszkadza, czyni źle.

Wracając do początków Słowa, biblijnym przykładem przedsiębiorczości jest fragment Ewangelii według świętego Mateusza, w którym pan zostawia sługom majątek do pomnożenia. Po powrocie gani leniwego, a chwali zaradnych. Akceptuje nawet bardzo wysoki zwrot z inwestycji w wysokości 100 proc. W tym kontekście zysk nie posiada konotacji negatywnych – nie jest przecież celem sam w sobie. Jest tym, czym być powinien – wskaźnikiem świadczącym o prawidłowym działaniu mechanizmu przedsiębiorczości.

 


[1] Św. Tomasz z Akwinu, Traktat o Bogu, Znak, Kraków 2001, s. 304.
[2] Św. Augustyn, Dialogi filozoficzne, Znak, Kraków 2001, s. 493-649.
[3] Chafuen A.A., dz. cyt., s. 69.
[4] Chaufen A.A., dz. cyt., s. 128-131.
[5] Tamże, s. 10-30.
[6] Tamże, s. 27.
[7] Novak M., Liberalizm - sprzymierzeniec czy wróg Kościoła, W drodze, Poznań 1993, s. 324.
[8] Tamże, s. 245.

[9] Gruszecki T., Przedsiębiorstwo (firma) i rynek we współczesnej ekonomii i w nauce społecznej Kościoła, [w:] Jan Paweł II, dz. cyt., s. 263-284.

[10] Buttiglione R., „Kilka uwag o sposobie czytania Osoby i czynu”, przedmowa do książki: Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2000, s. 11-42.
[11] Izrael Kirzner zasłynął rozważaniami dotyczącymi przedsiębiorcy. Podkreślał rolę wolnej aktywności ekonomicznej człowieka interesu, innowacyjności, współpracy. „Przedsiębiorca, jak widzi sprawę Kirzner, jest zaangażowany w proces odkrywania. Nie łączy on zasobów, które istnieją, aby produkować dobra, których wzór jest powszechnie znany. Jeśli by to robił, istnienie zysku byłoby owiane tajemnicą. Zamiast tego, powołuje do istnienia nowe zasoby” – pisał David Gordon w artykule Discovery, Capitalism and Distributive Justice by Israel Kirzner opublikowanym w: „The Review of Austrian Economics” 1991, Vol. 5, No. 1, s. 117-122.