Beata i Tomasz Strużanowscy, Kościół Domowy, Ruch Światło-Życie
I. Kilka słów o nas
1. Dziękując organizatorom Kongresu za zaszczyt i zaufanie, którym obdarzyli nas, prosząc o wygłoszenie tej krótkiej konferencji, pragniemy od razu zaznaczyć, iż nie jesteśmy teologami i całe nasze wystąpienie będzie wyrastało z własnych doświadczeń, podpartych rzecz jasna nauczaniem Kościoła, ale siłą rzeczy bardzo osobistych i niekoniecznie usystematyzowanych.
A zatem będzie to bardziej świadectwo niż oficjalna, uniwersalna wykładnia.
2. Jesteśmy małżeństwem od prawie 23 lat. Mamy dwoje dzieci: 20-letnią córkę Zuzannę i 13-letniego syna Jana. Trzecie nasze dziecko, utracone krótko po poczęciu, miałoby dziś 7 lat. Od czterech lat pełnimy posługę pary krajowej, odpowiedzialnej za cały Domowy Kościół, gałąź rodzinną Ruchu Światło-Życie. Naszą wspólnotę, zwaną popularnie „oazą rodzin” tworzy obecnie 16 tysięcy małżeństw w Polsce i poza jej granicami.
II. Na czym opieramy swoje wystąpienie?
1. Przygotowując się do wygłoszenia tej konferencji postanowiliśmy, że podzielimy się naszym osobistym spojrzeniem na to, co może czynić rodzinę miejscem owocnej chrześcijańskiej formacji. Nasze przemyślenia są oparte na różnego rodzaju inspiracjach:
- zostały „wlane” – jak wierzymy – na modlitwie;
- są owocem systematycznego życia sakramentalnego;
- pochodzą z obserwacji samych siebie, własnych przeżyć;
- są owocem długoletniego pozostawania we wzajemnej relacji małżeńskiej, wielu małżeńskich i rodzinnych zwycięstw, a niekiedy porażek;
- biorą się z obserwacji innych małżeństw;
- pochodzą z przemyśleń wywołanych lekturą dokumentów Kościoła, literatury poświęconej małżeństwu i rodzinie;
- zawdzięczamy je odkryciom poczynionym na drodze formacyjnej we wspólnocie;
- i wreszcie – wywodzą się też z obserwacji świata rozumianego jako środowisko kierujące się wartościami i motywacjami innymi niż chrześcijańskie.
2. Ryzyko takiego podejścia tkwi w jego subiektywizmie; jego walorem jest natomiast osobisty, a nie podręcznikowy charakter.
Teraz możemy już przejść do sedna sprawy… J
III. Czy rodzina może być miejscem formacji chrześcijańskiej?
1. Waga problemu jest ogromna i wynika z naturalnego i bezdyskusyjnego faktu, że:
a/ po pierwsze, każdy człowiek rodzi się i jako dziecko, a potem jako nastolatek wzrasta w rodzinie; doświadczenia z tego okresu życia w dużej mierze wpływają na jego dalsze życie;
b/ po drugie, większość dorosłych chrześcijan odczytuje i realizuje swoje powołanie życiowe właśnie w małżeństwie i rodzinie.
2. Na szczęście w Kościele mamy już za sobą etap zastanawiania się, które powołanie jest cenniejsze: małżeństwo czy kapłaństwo lub życie zakonne. Życie w świecie przestało być postrzegane jako coś mniej „ważnego”, mniej „wartościowego”. Świętość zaczęła być rozumiana jako coś dostępnego również dla świeckich. W zrozumieniu tego bardzo pomogły pierwsze beatyfikacje chrześcijańskich par małżeńskich: Luigiego i Marii Beltrame Quattrocchi, oraz Ludwika i Marii Zelii Martin.
3. Powtórzmy zatem raz jeszcze pytanie: czy rodzina może być miejscem formacji chrześcijańskiej? Odpowiedź jest prosta i brzmi: tak. O wiele bardziej skomplikowana jest natomiast odpowiedź na inne pytanie: w jaki sposób może się to dokonać? Tej właśnie odpowiedzi spróbujemy teraz udzielić.
IV. W jaki sposób można uczynić rodzinę miejscem skutecznej formacji chrześcijańskiej?
Najpierw skupimy się na MAŁŻEŃSTWIE JAKO PRZESTRZENI FORMACJI
1. Klucz do odpowiedzi leży w tym, co Sobór Watykański II określił jako „domowy Kościół”.
W Konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium” (KK 11) czytamy: Małżonkowie chrześcijańscy na mocy sakramentu małżeństwa, przez który wyrażają tajemnicę jedności i płodnej miłości pomiędzy Chrystusem i Kościołem oraz w niej uczestniczą (por. Ef 5,32), wspomagają się wzajemnie we współżyciu małżeńskim oraz rodzeniu i wychowywaniu potomstwa dla zdobycia świętości, a tak we właściwym sobie stanie i porządku życia mają własny dar wśród Ludu Bożego (por. 1 Kor 7,7). Z małżeństwa chrześcijańskiego bowiem wywodzi się rodzina, a w niej rodzą się nowi obywatele społeczności ludzkiej, którzy dzięki łasce Ducha Świętego stają się przez chrzest synami Bożymi, aby Lud Boży trwał poprzez wieki. W tym domowym niejako Kościele rodzice za pomocą słowa i przykładu winni być dla dzieci swoich pierwszymi zwiastunami wiary i pielęgnować właściwe każdemu z nich powołanie, ze szczególną zaś troskliwością powołanie duchowne.
Jakie treści zawiera ten fragment nauczania soborowego?
Þ małżeństwo jest sakramentem, przestrzenią, w której Chrystus jest obecny, działa i objawia się światu;
Þ małżeństwo wyraża tajemnicę jedności i miłości pomiędzy Chrystusem i Kościołem;
Þ mąż i żona wspomagają się wzajemnie w życiu – łączą się tak ściśle, że stają się jednością cielesną, psychiczną i duchową;
Þ podstawowym celem małżonków jest osiągnięcie świętości i zbawienia wiecznego, co dokonuje się we wzajemnej bliskości i pomocy; nie w oderwaniu od życia codziennego, lecz przeciwnie – przez zanurzenie się w nim i przekształcanie świata zgodnie z wolą Bożą;
Þ drugim celem jest zrodzenie i wychowanie dzieci tak, aby wzrastały one ku dojrzałości chrześcijańskiej. W ten sposób chrześcijańskie małżeństwo zapewnia trwanie Kościoła w kolejnym pokoleniu (bo przecież wiara sięga tylko na jedno pokolenie w przyszłość).
2. Drugim kluczowym pojęciem, ściśle związanym z rodziną pojętą jako domowy Kościół, jest duchowość małżeńska, czyli dążenie do świętości w jedności ze współmałżonkiem. O. Ksawery Knotz ujmuje to tak: Duchowość małżeńska pojawia się w momencie, kiedy odkrywamy że Bóg jest obecny w więzi między małżonkami. Dopiero gdy wskaże się więź małżeńską jako przestrzeń działania Boga, a jednocześnie odkryje się, że Bóg objawia się w męskości i kobiecości mężczyzny i kobiety, męża i żony, możemy mówić o duchowości małżeńskiej. Czyli małżonkowie poprzez swoje ciała stają się widzialnym znakiem Miłości Boga, która w ich więzi jest obecna (…).
3. Ku czemu małżonkowie są prowadzeni na drodze duchowości małżeńskiej?
- ku życiu Słowem Bożym, aby stawało się ono słowem życia, czyli takim, poprzez które Pan Bóg realnie coś do mnie mówi i wywiera realny wpływ na moje życie, na podejmowane decyzje;
- ku życiu modlitwą, przeżywaną jako osobiste spotkanie z Chrystusem, swoim Zbawicielem; jako rozmowa twarzą w twarz jak z przyjacielem, a nie bezmyślnie „klepany” pacierz;
- ku życiu sakramentalnemu, zwłaszcza eucharystycznemu. Potrzebne jest uświadomienie sobie konsekwencji wynikających z przyjęcia sakramentu chrztu, regularna spowiedź, stałe trwanie w łasce uświęcającej jako norma, a nie wyjątek, w pełni i świadomie przeżywana Eucharystia.
- ku nieustannej przemianie, nawróceniu jako stylowi życia. Chrześcijanin to człowiek nieustannej przemiany, poszukiwania dróg przechodzenia od egoizmu, grzechu, ku świętości. W jego życiu nie ma poczucia, że w życiu duchowym osiągnął już doskonałość.
- ku dawaniu świadectwa o swoim spotkaniu z Chrystusem w małżeństwie, rodzinie i wobec innych ludzi;
- ku postawie służby we wspólnocie Kościoła, według otrzymanych darów.
4. Jak to wszystko ma się dokonać? Przy pomocy jakich narzędzi?
W Domowym Kościele narzędzia te nazwaliśmy zobowiązaniami. W gruncie rzeczy nie są one niczym oryginalnym, a raczej zebraniem w jedno rzeczy praktykowanych w Kościele od wieków. Ale zebrane i stosowane razem, „w pakiecie”, przynoszą ogromne owoce. Są uniwersalne – może je stosować każde małżeństwo.
MODLITWA OSOBISTA: Staram się znaleźć codziennie czas na kwadrans modlitwy. Rozważam fragment Pisma św., starając się odnaleźć w nim wskazówki dla mnie na tym etapie mojego życia. Pytam Chrystusa: „Jaka jest Twoja wola wobec mnie na ten dzień?”. Pytam, mówię o tym, co mnie przepełnia, ale przede wszystkim wsłuchuję się w to, co On ma mi do powiedzenia.
MODLITWA RODZINNA: - Wieczorem modlimy się razem z dziećmi. Staramy się, aby nie była to szablonowa modlitwa; wplatamy w nią słowa „od siebie”, czasem rozważamy krótki fragment Pisma św. Trwa to 5-10 minut, ale staramy się, by było codziennie. Troszczymy się o to, aby wspólna modlitwa miała charakter rozmowy z Bogiem jako najlepszym Ojcem, a nie polegała na recytowaniu formułek.
MODLITWA MAŁŻEŃSKA: O tę modlitwę toczymy prawdziwą walkę. Wszystko przemawia przeciw niej: zmęczenie, brak czasu, pragnienie, by na koniec dnia mieć „chwilę dla siebie”. Widzimy jednak długofalowe owoce: głęboką więź duchową, wzajemne porozumienie, które w niejednej sytuacji sprawia, że tylko spojrzymy na siebie i już wszystko wiemy…
DIALOG MAŁŻEŃSKI: - Raz w miesiącu siadamy do szczególnej rozmowy. Przez godzinę-dwie przy zapalonej świecy, która przypomina nam, że w naszej rozmowie uczestniczy Ten Trzeci - Chrystus, zastanawiamy się nad stanem naszej wzajemnej miłości, rodzicielstwa, podejmujemy ważne decyzje dotyczące naszego małżeństwa, wychowywania dzieci, pracy zawodowej, relacji z rodziną, znajomymi.
Sens tej praktyki nie sprowadza się do tego, by raz na miesiąc ją „odhaczyć”. Chodzi raczej o to, aby ona nauczyła nas czegoś niesłychanie ważnego: że dialog ma być stylem naszego życia małżeńskiego. Aby między mężem a żoną nie było obszarów przemilczanych, pól niezgody, aby przez wspólne poszukiwanie, nacechowane wzajemnym szacunkiem oraz zrozumieniem specyfiki męskości i kobiecości, podejmować decyzje, które będą wspólnie zaakceptowane i wspólnie wprowadzane w życie.
REGULARNE SPOTKANIE ZE SŁOWEM BOŻYM: - Regularne czytanie Pisma Świętego daje obraz całej historii zbawienia, pozwala znaleźć moje własne (oraz nasze) miejsce w tej historii, pomaga też w zachowaniu właściwej perspektywy życia chrześcijańskiego, którą można streścić w słowach: „Nasza ojczyzna jest w niebie”.
SYSTEMATYCZNA PRACA NAD SOBĄ: To z kolei „bat” na nasz słomiany zapał i duchowe lenistwo. Po rozeznaniu, w czym najbardziej niedomagam, podejmuję konkretne postanowienie, ukierunkowane na dobro małżeństwa lub rodziny. Po miesiącu „rozliczam się” z niego; jeśli problem ustąpił, przechodzę do kolejnej rzeczy, jeśli nie – podejmuję dalszy wysiłek na tym samym polu.
COROCZNE REKOLEKCJE: Duszy nie da się oszukać. Jest jak samochód – potrzebuje regularnego „przeglądu”; jest jak pacjent – potrzebuje regularnych „badań okresowych”. Ważne jest zatem, aby raz w roku znaleźć przynajmniej kilka dni na przeżycie rekolekcji. Pozostaje kwestią otwartą, czy będą to rekolekcje zamknięte, czy dochodzące, parafialne.
5. Powyższe praktyki prowadzą do przyjęcia właściwej hierarchii wartości, pozwalającej odnaleźć się w różnych sytuacjach życia codziennego. W tej hierarchii na pierwszym miejscu pozostaje Bóg i moja z Nim relacja; na drugim - żona/ mąż; na trzecim – dzieci, w dalszej zaś kolejności rodzice, rodzina; na czwartym - praca zawodowa jako podstawa utrzymania rodziny; na piątym - zaangażowanie na rzecz społeczeństwa, wspólnoty; na szóstym - pasje, zainteresowania.
Dobrze ustawiona hierarchia wartości pozwala ustrzec się wielu błędów życiowych.
- Ile razy słyszymy o tzw. syndromie pustego gniazda. Dorosłe dzieci odchodzą w świat, a w domu pozostaje dwoje praktycznie obcych sobie ludzi, którzy popełnili ten błąd, że przez całe lata budowali więź między sobą poprzez dzieci. Pozwolili, aby dzieci stały się głównym ogniwem spajającym ich małżeństwo…
- Ile razy praca zawodowa staje się bożkiem, ubóstwianym pod pretekstem, że ma ona służyć zaspokojeniu potrzeb rodziny…
- Ile razy pasja przesłania mężowi i ojcu cały świat, powodując, że zaniedbuje swoje podstawowe obowiązki…
- Ileż razy bywa tak, że rodzice są wielkimi „działaczami” społecznymi, walczącymi o dobro miasta, kraju, nieomal całego świata, a nie znajdują czasu, by pójść do dziecka na wywiadówkę?
Teraz przyjrzyjmy się bliżej rodzinie jako przestrzeni, w której jest realizowany katechumenat rodzinny. A zatem…
RODZINA JAKO PRZESTRZEŃ FORMACJI
6. Znane jest powiedzenie Tertuliana: Chrześcijanami stajemy się, a nie rodzimy. Nikt nie jest w stanie wyręczyć rodziny w zadaniu formowania do dojrzałości chrześcijańskiej; nie pomoże (przynajmniej w skali masowej) choćby najlepsza katecheza, parafia, wspólnota. Te struktury i formy duszpasterstwa mogą co najwyżej minimalizować straty, zranienia, szkody powstałe wcześniej w rodzinie... Konieczny jest zatem skuteczny katechumenat rodzinny, czyli stworzenie dzieciom w rodzinie takich warunków, aby otworzyć je na działanie Boże i zachęcić do współdziałania z Bogiem w ich życiu, zwłaszcza w życiu dorosłym.
7. Jakie czynniki mają realny
wpływ na wiarę naszych dzieci? Jest ich zapewne bardzo wiele. My wymienimy cztery.
CZYNNIK NR 1: Przebywanie z dziećmi
Dla zbudowania wiary w dzieciach decydującą rzeczą jest to, aby wychowywać je w domu, spędzając z nimi jak najwięcej czasu. Jeśli pozwalamy dzieciom stale nam towarzyszyć, wtedy mamy na nie wpływ my, a nie ktoś inny.
W polskich warunkach, przy braku znaczącego wsparcia ze strony państwa, decyzja o rezygnacji jednego z rodziców (najczęściej matki) z pracy zawodowej niesie za sobą poważne skutki finansowe. Na pewno oznacza obniżenie standardu życia, ale z drugiej strony stwarza ogromną szansę, by dać dzieciom to, czego nie są w stanie im zapewnić żadne pieniądze świata.
Oczywiście nie twierdzimy, że model życia rodzinnego zakładający pracę obojga rodziców jest niedopuszczalny. Nie da się jednak zaprzeczyć, że wówczas jest o wiele trudniej ofiarować dzieciom tyle czasu i uwagi, ile potrzebują.
Opierając się na własnym doświadczeniu, zachęcamy do czasowej rezygnacji mamy z pracy zawodowej lub do jej ograniczenia. My podjęliśmy taką decyzję 16 lat temu i jej nie żałujemy, choć nie twierdzimy, że ułatwiła nam życie od strony finansowej.
CZYNNIK NR 2: Modlitwa za dzieci i z dziećmi oraz konsekwentne wprowadzanie je w życie sakramentalne, liturgia domowa
Tego nie da się rozpocząć „za wcześnie”. Modliliśmy się za nasze dzieci, zanim się poczęły, następnie przed urodzeniem, a po urodzeniu nie czekaliśmy, aż zaczną coś „rozumieć” z modlitwy. Podobnie rzecz się miała z uczestnictwem w Eucharystii. Nie czekaliśmy, aż dzieci „wyrosną”, aby mieć gwarancję, iż zachowają się odpowiednio podczas niedzielnej Mszy św. Szliśmy z nimi na Mszę świętą już wtedy, kiedy jako maluchy mogły w kościele „narozrabiać”: wejść nie tam, gdzie trzeba, odezwać się głośno, wiercić się w ławce. Cierpliwie tłumaczyliśmy; gdy nie dało się inaczej, jedno z nas wycofywało się z dzieckiem bliżej wyjścia ze świątyni, aby nie przeszkadzało innym, a później, kiedy dzieci podrosły i rozumiały, o co chodzi, zdarzyła się jedna czy druga kara za niewłaściwe zachowanie. Stoczyliśmy walkę o przetrwanie tych pierwszych kilku lat, kiedy wyjście pieszo na Mszę do oddalonego kościoła, czasem po zabłoconych ścieżkach w parku, kosztowało wiele walki wewnętrznej, bo wydawało się pozbawione sensu. Czy nie łatwiej byłoby rozdzielić się i iść osobno na Mszę, a dzieci zostawić w domu, gdyż są jeszcze za małe? – zastanawialiśmy się nieraz. – Mieć przy tym czysty płaszcz, nie ubłocony dziecięcym bucikiem, bo przecież nieraz dziecko trzeba było wziąć „na barana”? Nigdy jednak nie ulegliśmy takiej pokusie. Nauczyliśmy się trud dotarcia na Eucharystię oraz niedogodności wynikające z żywego temperamentu naszych dzieci składać na ołtarzu jako nasz duchowy dar, cenniejszy od skupienia i tzw. „dobrego”, czyli spokojnego, wolnego od rozproszeń przeżycia Mszy św. Osobny obszerny temat, który tutaj tylko zasygnalizuję, stanowi życie rodzinne prowadzone w rytmie roku liturgicznego.
CZYNNIK NR 3: Autentyczność życia chrześcijańskiego w rodzinie, czyli wyrażanie wiary w praktyce dnia codziennego
Dzieci nie da się oszukać. Musimy naprawdę żyć tak jak mówimy im, że mają żyć. Nasze życie musi dokładnie odzwierciedlać to, w co wierzymy. Poważne traktowanie Boga i pasję dla Jezusa możemy przekazać wyłącznie wtedy, gdy sami tę pasję posiadamy. Jeśli dzieci widzą, że w jakiejś sprawie nie mamy do końca autentycznego przekonania – nie liczmy, że one za tym pójdą. Jeśli zobaczą, że tylko mówimy o potrzebie wzajemnego przebaczania sobie, ale naprawdę tak nie czynimy, to jakże same mają się nauczyć i chcieć przebaczać? Jeśli tata będzie bez szacunku odzywał się do mamy, to jak syn nauczy się szacunku do kobiet? Jeśli rodzice od czasu do czasu będą uciekali się do kłamstwa jako metody uniknięcia przykrych konsekwencji, to jak nauczą dzieci prawdomówności? Jeśli kasjerka w sklepie pomyli się na naszą korzyść przy wydawaniu reszty, a dziecko zobaczy, że skrzętnie z tego korzystamy, to jak wychowamy je do uczciwości? Jeśli domowe pielesze będą areną nieustannego osądzania innych, plotkowania o ludziach, to jak nauczymy swoje dzieci szacunku dla drugiego człowieka, delikatności w formułowaniu opinii?
CZYNNIK NR 4: Prowadzenie przez rodzinę życia radosnego i atrakcyjnego
To stanowczo za mało – powiedzieć dziecku: „Tego filmu nie możesz oglądać”; albo: „Chrześcijanin nie pije alkoholu”; albo: „Tej gry komputerowej nie mogę ci kupić”. Ono musi dostać coś w zamian. A zatem - życie rodziny powinna cechować szczególna atrakcyjność. I to wcale nie po to, żeby się dziecku potem „chrześcijańskie wartości” dobrze kojarzyły (oczywiście, będzie to efektem ubocznym) – tylko po to, żeby było po prostu radośnie. Bo chrześcijaństwo, mówiąc językiem młodzieżowym, jest niezwykle fajne, przecież naprawdę jest „super”!
Jeśli uda nam się spełnić ten warunek, to…
- Dziecko nie będzie szukało adrenaliny w filmach, praktykach magicznych czy narkotykach, mając pewność stabilnej przyszłości dzięki opiece Bożej;
- Dziecko nie będzie szukało emocjonalnych wrażeń w filmach grozy – wystarczą naturalne emocje, które niesie ze sobą życie;
- Dziecko nie będzie szukało zaspokojenia ciekawości we wróżbach i horoskopach, bo będzie umiało słyszeć głos Boży i rozpoznawać w swym życiu Boże prowadzenie;
- Dziecko wytrzyma bez szemrania nawet brak telewizora w domu od 23 lat… (i nie będzie wcale za nim tęskniło).
Na osobne wspomnienie w kontekście życia atrakcyjnego i radosnego zasługuje codzienne czytanie dzieciom, zwłaszcza przed snem. Nie chodzi jednak wyłącznie o samo mechaniczne czytanie: raczej o to, co i dlaczego czytamy, jak to komentujemy, jak odpowiadamy na pytanie dziecka, ewentualnie jak sami je zadajemy lub inspirujemy. Taki sposób czytania tworzy niezwykłą więź serc!
W tym kontekście trzeba też pamiętać o pewnym niebezpieczeństwie, grożącym wierzącym, zaangażowanym rodzicom. Nie możemy mylić domowego Kościoła z „domem kościelnym”, w którym każda rozmowa musi być na „pobożne” tematy, w którym telefon się urywa, bo rodzice „działają” w Kościele, a nie mają czasu na rozmowę z dzieckiem, wspólne odrobienie lekcji, czy pokopanie piłki.
Nagrodą za radosne i atrakcyjne życie rodzinne będzie tęsknota córki-studentki, która nie może się doczekać przyjazdu do domu, a w rozmowach telefonicznych mówi, że tęskni, bo „w naszym domu to ciągle dzieje się coś ciekawego”… Nagrodą będą głębokie zwierzenia dzieci, czynione nie wobec rówieśników, ale wobec rodziców, gdyż to oni są odbierani jako najwięksi i wypróbowani przyjaciele…
Jeden z naszych sposobów na życie atrakcyjne i radosne, to wspólnie spędzane wakacje. Ileż cudownych wspomnień wiąże się z całodziennymi rodzinnymi wyprawami na górski szlak, z plecakiem pełnym prowiantu, kiedy można było prowadzić niespieszne rozmowy, cierpliwie czekając, aż dzieci powiedzą, co im „gra w duszy”…
8. I tak oto w trakcie naszego wystąpienia zakreśliliśmy krąg. Najpierw podjęliśmy refleksję nad tym, co czyni udanym chrześcijańskie małżeństwo, „zrodziliśmy” i „wychowaliśmy” dzieci, podprowadzając je pod próg, za którym zaczyna się dorosłość i pełna odpowiedzialność za swoje wybory życiowe, a teraz „wypuszczamy” je z rodzinnego gniazda.
V. Słowo na zakończenie
Nie wystarczy „zdobyć” kobiety, mężczyzny; doprowadzić do ołtarza, a potem naiwnie sądzić, że wszystko się „jakoś” ułoży. Nic się nie ułoży, jeśli nie podejmiemy świadomego wysiłku, aby pielęgnować naszą miłość. Teraz, po latach, widzimy, że jesteśmy szczęściarzami, bo w dniu naszego ślubu kochaliśmy się… najmniej. Oczywiście, owo „najmniej” tak czy owak oznaczało „bardzo”, ale potem nastąpił ogromny wzrost, zmiana jakościowa. Czasem działo się to drogą systematycznych postępów, czasem skokowo, czasem trochę się cofaliśmy w obliczu przeszkód, by z tym większym impetem iść do przodu. Dziś żyjemy w nieustannym przekonaniu, że choć lat przybywa, najlepsze jest wciąż dopiero przed nami. Zadba o to nasz Bóg, ten, który powołał nas do małżeństwa, pomógł nam się odszukać, poznać, pokochać, po czym zaprosił do wspólnej z Nim wędrówki i nieustannie nam błogosławi.
Wielu katolików martwi się sytuacją w Polsce, kierunkami, w których zmierza nasz kraj, upadkowi standardów życia publicznego, degrengoladą mediów, małym znaczeniem kraju na arenie międzynarodowej. Może czasem nawet dopadają ich myśli, że to wszystko zmierza ku upadkowi…
To nic nowego… Posłuchajmy diagnozy z wyjątkowo mrocznego okresu naszych dziejów, z czasu po upadku powstania listopadowego, nacechowanego poczuciem klęski oraz wzmożonymi represjami ze strony zaborcy. Ich autorem jest Maurycy Mochnacki.
Polska, wykreślona z karty europejskiej jako potęga polityczna w sensie innych potęg, wykreślona podstępem, znalazła w sobie osobliwy rodzaj życia, nieznanego dotychczas w dziejach, znalazła, wykształciła w sobie egzystencję domową, całkiem familijną, daleko mocniejszą i podobno trwalszą od mocarstw, co ją rozebrały (...).
Zostało bowiem w środku życie niewygasłe, niewysilone przez gwałtowne zewnętrzne poruszenia. Władza nie wyssała, nie wytrawiła wszystkiego ze środka (...). Dom, rodzina – otóż cała tajemnica polskich insurekcji. Jestestwo familijne mocne w chwili upadku politycznego, oto nerw naszych powstań.
(...) Naród polski po rozbiorze kraju stawia widok wielkiej słowiańskiej familii mocującej się z przeciwnym losem domowymi cnotami”.
(Maurycy Mochnacki, „Powstanie narodu polskiego w 1830 i 1831 r.”, Warszawa 1984, t. 1, s. 217-218)
Słowa te, będące wielką pochwałą znaczenia rodziny dla życia narodu, niech będą wskazówką, jakie działania mają sens, o co warto walczyć, aby zapewnić trwanie narodu i Kościoła w Polsce. Silna rodzina, oparta na sakramencie małżeństwa, na czerpiącej z niego moc miłości małżeńskiej, rodząca i mądrze wychowująca dzieci – oto klucz do przyszłości. Idąc tą drogą, stawiając na tę kartę na pewno nie pobłądzimy, na pewno nie zginiemy, na pewno nie rozpłyniemy się w morzu postmodernistycznej nijakości. Ani jako naród, ani jako państwo, ani jako Kościół. Dziękujemy za uwagę.