Jaki Kościół po koronawirusie?
Niektórzy mówią, że po koronawirusie nic już nie będzie takie samo. Również w Kościele, w głowach i w sercach wiernych zajdą zmiany. Tyle że – moim zdaniem – będą one szły w różnych kierunkach. U wielu wzrośnie zdrowa pobożność, pragnienie sakramentów, których teraz są pozbawieni. Z drugiej strony wzrosną przypadki egzaltowanej, niezbyt zdrowej pobożności. Jeszcze u innych i tak słaba już wiara zgaśnie zupełnie.
Dojdą do wniosku, że Bóg jest daleko i nie słucha naszych modlitw, bo przecież gdyby słuchał, to „takie rzeczy by się działy”. Takim chciałbym przypomnieć, że chrześcijanin nie wierzy w Boga Wielkiego Magika, który za pomocą czarodziejskiej różdżki sprawia, że wierzących w Niego nie spotykają żadne doczesne nieszczęścia. Chrześcijanin wierzy w Boga Jezusa Chrystusa, który umarł na krzyżu, ale potem zmartwychwstał…
W tym koranawirusowym zamęcie jeszcze bardziej staje się aktualna diagnoza Benedykta XVI, którą znajdujemy w jego książce-wywiadzie „Światłość świata”. „Obecnie potrzebujemy – stwierdził Ratzinger – przede wszystkim duchowych ruchów, dzięki którym Kościół na całym świecie, czerpiąc z doświadczenia naszych czasów, a zarazem z wewnętrznego doświadczenia wiary i płynącej stąd siły, ustanowi drogowskazy i znowu postawi w centrum kwestię obecności Boga”. Tak! Mam nadzieję, że po koronawirusie Kościół bardziej skoncentruje się na tym, co jest jego podstawową misją, czyli po prostu na głoszeniu pierwszeństwa Boga.