Opis pierwszej i jak do tej pory jedynej w Polsce książki kompleksowo traktującej o roli martwego drewna w lesie. Publikacja napisana przez grono leśników naukowców głównie z Instytutu Badawczego Leśnictwa dowodzi kluczowej roli martwego drewna w lesie, opisuje jego liczne funkcje oraz wskazuje na to ile powinno go w lesie zalegać. Nadto treść książki uzupełniona jest licznymi barwnymi schematami, wykresami i mapami oraz pięknymi fotografiami głównie z Puszczy Białowieskiej.

 

Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, a też i gdy byłem już nastolatkiem, ojciec często zabierał mnie do lasu. Zwłaszcza zima (a kiedyś tooo były zimy) była okresem kiedy z naszego odziedziczonego po przodkach lasu wycinaliśmy drzewa – głównie buki i graby, rzadziej brzozy. Przyciągało się takiego kloca „na smyka” ciągnikiem, a po gałęzie jeździło się (i to jak najszybciej by ludzie z sąsiedniej wioski nie ukradli) saniami zaprzężonymi w konie. Do dziś pamiętam ten „kopny” śnieg, koński pot i ojcowskie siarczyste przekleństwa, gdy sanie „poszły w zatokę” i się wywróciły. Jednak te zimowe „kuligi” po gałęzie stwarzały też klimat do rozmów i ojciec edukował mnie niczym Kaziuk z „Konopielki”. Mówił mi zawsze, że nie wycinamy niepotrzebnie drzew, a te które usuwamy to i tak trzeba, bo to „suszki”, albo już nadeschnięte i jak ich nie wytniemy to będą korniki się roznosić, próchnieć i w ogóle drzewo się zmarnuje, i żadnego zeń pożytku nie będzie ani dla nas, ani dla lasu. Zawsze mi powtarzał, że robimy „obczystkę” albo „sanitarkę”. Podświadomie czułem, że to chyba nie do końca tak, bo od małego biegałem do lasu i obserwowałem ptaki, zauważałem, że w takich właśnie spróchniałych drzewach dzięcioły chętniej kuły dziuple, w których potem przez lata gniazdowały inne gatunki, czasem bardzo rzadkie, jak muchołówka białoszyja. Jednak wtedy, mimo młodego wieku wiedziałem już, że nie ma co się ojcu przeciwstawiać, bo i tak go nie przekonam, a jeszcze po łbie mogę zarobić „za filozofowanie”. Ojcowski „utylitarny” umysł raczej nie obejmował czegoś takiego jak muchołówka. Nie znając szeregu innych ważnych funkcji jakie pełnią w lesie chore i w dalszej kolejności rozkładające się drzewa, w wyniku własnych obserwacji nabierałem szacunku dla „próchna”. Żal mi było kiedy leśnicy, w ramach tejże właśnie „sanitarki” wycinali bardzo dużo chorych, dziuplastych drzew, bo przez to z każdym rokiem ubywało miejsc dla ptaków. Często przychodziłem w mateczniki, gdzie np. godzinami obserwowałem niemal półmetrowej długości dzięcioły czarne podczas karmienia młodych, a w następnym roku po dzięciolich mieszkaniach zostało „ściernisko” pniaków.  
A piszę to wszystko po to by zachęcić Czytelników „Ulicy...” do zapoznania się z kapitalną książką mówiącą właśnie o kluczowej wręcz roli martwych drzew w ekosystemie leśnym. A mowa tu o książce „Drugie życie drzewa”. Sam tytuł wiele już mówi i sugeruje. A to mianowicie, że życie drzewa nie kończy się wraz z jego śmiercią naturalną, czy też „naturalną od obucha, tzn. piły czy siekiery”, ale że trwa i potem i nie chodzi tu bynajmniej o życie w postaci parkietu, boazerii czy mebli. Martwe drzewa w lesie są bowiem siedliskiem wielu gatunków roślin, grzybów i zwierząt, w tym bardzo rzadkich, jak niektóre chrząszcze. Przez to są też bazą pokarmową dla wielu zwierząt. Próchno jest doskonałą „gąbką” zwiększa więc znacznie chłonność wody w lesie. A przez to też jest doskonałym „podkładem” (z uwagi na dużą zawartość wody i substancji mineralnych) dla nowego pokolenia drzew. I nie dziwi zatem widok, jaki można zauważyć w Puszczy Białowieskiej (bo gdzie indziej już raczej trudno) że na starym, zwalonym świerku młode sadzonki rosną jak po sznurku. A o tym wszystkim można się dowiedzieć z tej właśnie książki. Poza tym zawiera ona opis prostych metod określenia zawartości ilość martwego drewna w lesie, zalecenia dla leśników i służb ochrony przyrody ile właśnie martwego drewna winni zostawiać w lesie, a nawet konspekt zajęć jakie można prowadzić z młodzieżą a dotyczących tego właśnie ważnego próchna.
Niewątpliwie przyciągająca uwagę jest szata graficzna i struktura książki urzekająca mnogością pięknych, barwnych fotografii autorstwa głównie Jana Walencika, twórcy kultowego już filmu „Tętno pierwotnej Puszczy”. Każdy kolejny rozdział uzupełniany jest o ramki, rysunki oraz tabelki z głównymi zagadnieniami w nim poruszanymi. Ułatwia to zapamiętywanie przeczytanych informacji i uatrakcyjnia tekst. Nie dziwi zatem radosny optymizm (wręcz huraoptymizm) z jakim pisze o niej profesor Ludwik Tomiałojć, przewodniczący Komitetu Ochrony Przyrody PAN i najlepszy polski ornitolog. A pisze on tak: „Książka ta zwiastuje długo oczekiwany przełom w podejściu do ochrony ekosystemów leśnych. Kompetentnie i przystępnie dowodzi tego,  czego podstaw uczyli mnie na początku lat 90-tych leśnicy-badacze z Kalifornii, Holandii i Szwecji: NIE MA OCHRONY EKOSYSTEMÓW LEŚNYCH BEZ OCHORNY MARTWEGO DREWNA. I oto młode pokolenie polskich leśników i przyrodników, ludzi otwartych na świat i nowe idee nie tylko potwierdziło ten wniosek, lecz dzięki zespołowemu i szerokiemu spojrzeniu stworzyło dzieło uczące nie tylko Czytelnika krajowego.” No właśnie a kogo ma uczyć owe dzieło? W zamierzeniu Autorów niemal wszystkich, bo i młodzież, uczniów i studentów, ale też naukowców, służby ochrony przyrody, leśników i decydentów. I na wyedukowanie tych ostatnich chyba najbardziej liczy cytowany Pan Profesor pisząc: „Jestem szczęśliwy, że doczekałem czasu, kiedy nasi decydenci i urzędnicy stracili uzasadnienie dla uporczywego narzucania leśnikom ‘hodowlanego poprawiania’ nawet lasów rezerwatowych, szczególnie tych w najcenniejszym nizinnym lesie Europy, w Puszczy Białowieskiej. Ostatni ‘naukowy’ pretekst do zawziętego likwidowania resztek naturalnych drzewostanów i starych drzew przestał istnieć! Dalszy wyrąb drzew w rezerwatach będzie zubażaniem przyrody dla zwykłej żądzy zysku i/lub jednoznacznie złej woli.”
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie zaakcentował również kilku mniej optymistycznych refleksji. Wspaniale się stało, że taka książka się ukazała, jej walory edukacyjne są nie do przecenienia. To, że napisał ją zespół składający się w przewadze z leśników (co samo w sobie w naszych warunkach było z ich strony dużą odwagą) i to leśników z tytułami dr i dr hab. dodatkowo ją uwiarygodnia. Bo nie są to wszak ekolodzy-oszołomy, którzy każdy krzak i każde próchno chcieliby chronić. Wszystko dobrze, ale... życie, a raczej leśnicy idą swoim torem (zwykle wąskim, bo taki jest w lesie najpraktyczniejszy), jeśli ktoś nie wierzy niech jedzie do wspominanej Puszczy. Tak się w naszym kraju pechowo składa, że im bardziej na wschód tym leśnicy są bardziej „konserwatywni” – by dosadniej nie nazwać ich postawy. W Poznaniu i na Kresach Zachodnich leśnicy są bardzo proekologiczni, a na wschodzie „malują światłem dno lasu” wycinając w Puszczy Białowieskiej kilkusetletnie dęby, lub „walczą z kornikiem” rżnąc niewiele młodsze świerki. A pech polega na tym, że im bardziej na wschód, tym lasy bardziej naturalne, na najnaturalniejszej Puszczy Białowieskiej kończąc. A tutaj, przepraszam, największe zielone kacapstwo siedzi. Wiedzą o tym wszystkie organizacje przyrodnicze działające od wielu już lat na rzecz Puszczy. Chciałoby się, aby przejęli oni te treści zawarte w książce i je stosowali. Ale mówię bez ogródek NIE WIERZĘ. Bo po pierwsze ich uczyli inaczej i przez dziesiątki lat na Puszczę patrzyli i w Puszczy gospodarowali inaczej, a po drugie, być może ważniejsze, kilkusetletnie dęby czy świerki to są najlepsze sortymenty drzewne na pniu i choćby próchno było najważniejsze na świecie, leśnik nie pozwoli mu się rozłożyć jak Pan Bóg przykazał.
Nie mniej edukujmy młodych leśników, studentów i w ogóle młodzież, bo w nich nadzieja.

Książkę można nabyć w księgarni Ekopress (www.ekopress.pl).



Gutowski J.M., Bobiec A., Pawlaczyk P., Zub K., 2004, Drugie życie drzewa, WWF Polska, Warszawa-Hajnówka