Refleksje pokongresowe

Zarówno przebieg i treści kongresu tematycznego poświęconego kulturze, jak i to wszystko co na  internetowej stronie kultury się znalazło z inspiracji III Kongresu Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich daje się wyrazić właśnie tytułowym stwierdzeniem mej refleksji człowiek drogą i celem kultury. Zawiera się w tym stwierdzeniu wszystko to, czym kultura inspirowana Dobrą Nowiną być powinna, jak być powinna i w jakim celu być powinna. A słowa być i powinna wskazują na  podstawowe dla istnienia człowieka jako człowieka wymiary sensu życia, tzn. osobowego bytu stworzonego na obraz i podobieństwo Boże. Właśnie z tego obrazu i podobieństwa wynika zarówno potencjalna i realna możliwość bycia człowieka jako twórcy kultury, jak też powinność bycia tym twórcą. Dotyczy to pojedynczego człowieka i dotyczy też wspólnot ludzkich, zwłaszcza rodziny i narodu oraz społeczności wiernych czy to parafialnych i diecezjalnych, jak i zakonnych. A przede wszystkim twórcami kultury muszą być stowarzyszenia i ruchy kościelne, zwłaszcza te, które w swych charyzmatach czy programach mają cele należące do szeroko rozumianej kultury. To one w sposób nie teoretyczny, ale praktyczny ponoszą znaczną część odpowiedzialności za kulturowe oblicze chrześcijaństwa i za chrześcijański sens i wymiar kultury.
Kongres nasz pokazał, że jest to możliwe i konieczne – problem obecny polega na dość często spotykanym braku właściwych relacji i proporcji między wiarą i kulturą, między modlitwą i działaniem, między tym, co duchowe i tym, co materialne. Chyba każda kultura, a kultura inspirowana Dobrą Nowiną przede wszystkim, powinna respektować i ukazywać dwa wymiary kultury: wertykalny i horyzontalny, to co łączy z Bogiem i to co łączy z innymi ludźmi. Inaczej mówiąc forma krzyża powinna stanowić punkt wyjścia, drogę i punkt dojścia w działalności kulturalnej chrześcijan. Zatracenie tej perspektywy i takiego sposobu uprawiania kultury może prowadzić do kulturowego aktywizmu bez dbałości o sens i duchowe konsekwencje takiej aktywności ( i to byłby „kulturowy grzech horyzontalizmu”) albo też do kulturowego oderwania wiary od życia a chrześcijaństwa od człowieczeństwa ( i to byłby „kulturowy grzech wertykalizmu”). Ta kwestia zdaje się być podstawową dla chrześcijańskiego uprawiania kultury.
Ponadto każdy z takich „grzechów kulturowych” prowadzić może do krzewienia i rozwoju kultur i cywilizacji chrześcijańskiego pozoru, czyli do tego, co Jan Paweł II określał jako bycie człowiekiem tak jakby Bóg nie istniał a w konsekwencji do ogłoszenia zbędności Kościoła i religii albo do religijnego abstrakcjonizmu pomijającego stworzony przez Boga świat a w konsekwencji zanegowanie ziemskiego bytu człowieka jako drogi do Nieba. Zapewne żadna z katolickich wspólnot w Polsce do takich „grzechów” by się nie przyznała, nie będąc nawet świadoma tego typu postaw czy swoich działań, i pewnie to prawda, jednak chodzi o te proporcje i o równoczesność obu wymiarów kultury, którą się tworzy i którą pragnie się zaoferować współczesnemu człowiekowi jako chrześcijańską alternatywę w globalnej wiosce przeróżnych ofert kulturowych i kulturalnych. Myślę, że to jest chyba najpilniejsze dziś zadanie ruchów i stowarzyszeń katolickich w dziedzinie kultury.
Kolejna refleksja dotyczy ludzkiej i chrześcijańskiej formacji człowieka, o czym traktują również kongresowe teksty nie tylko w temacie kultury. Jan Paweł II jeszcze jako biskup krakowski nauczał, że największym dziełem kultury jest człowiek. Formacja ludzka do bycia w pełni człowiekiem jest więc podstawą do wszelkich innych formacji człowieka ku wypełnianiu swego powołania jako kobieta czy mężczyzna, osoba świecka czy duchowna, lekarz czy nauczyciel lub każdy inny zawód, polityk czy artysta. Formacja ludzka jest fundamentem formacji chrześcijańskiej: duchowej, intelektualnej, emocjonalnej, społecznej i każdej innej. I w tym zakresie stowarzyszenia i ruchy katolickie są niezastąpionymi środowiskami formacji, o czym mogliśmy się przekonać podczas kongresowych obrad. Zobaczyliśmy też wtedy jak ważną kwestią jest formacja formatorów, a więc rodziców i nauczycieli, kapłanów i liderów wspólnot katolickich, ale także dziennikarzy i reżyserów teatralnych czy filmowych oraz autorów programów telewizyjnych.  Wydaje się, że ta kwestia powinna być podejmowana przez wspólnoty formacyjne bardziej systemowo i systematycznie, z dalekosiężną wizją wychowawczą. Może właśnie w tej dziedzinie formacji najbardziej należy kształcić i kształtować obecnych i przyszłych formatorów do edukacji i działalności kulturalnej w myśl przesłania, że człowiek jest drogą i celem kultury.
Na koniec kwestia Kościoła jako wychowawcy (formatora) narodu. Nie tylko przy okazji Kongresu, ale każdego niemal dnia byliśmy i jesteśmy świadkami ewangelizacyjnej, wychowawczej i kulturotwórczej misji Kościoła. Jeżeli popatrzymy jak to wyglądało w czasach prymasowania Augusta Kardynała Hlonda czy Stefana Kardynała Wyszyńskiego, kiedy to jeszcze panował duch i styl duszpasterstwa ukształtowany przed II Soborem Watykańskim i jak to zmieniało się kiedy posługę prymasowską już w czasach posoborowych i przemian polityczno- ustrojowych przyszło pełnić Józefowi Kardynałowi Glempowi, i po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II, to nie trudno zauważyć, że przy niezbędnych autonomicznych działaniach Kościołów diecezjalnych, bogatych duszpastersko także w sferze kultury czyli wychowania człowieka, wyraźnie zaczyna brakować osoby czy instytucji kościelnej zdolnej pełnić wobec i dla całego narodu rolę integrującą go jako narodową wspólnotę kulturową, zwłaszcza w obliczu nasilającego się chaosu ideowego, duchowego i moralnego, a także religijnego. I nie chodzi tu o kwestionowanie ustaleń Vaticanum II czy podmiotowej roli Kościołów partykularnych, ani o jakiekolwiek zubożanie różnorodności czy wolności – chodzi o wyraźny i wiążący wszystkie diecezje czyli cały naród nie tylko program duszpasterski, ale przede wszystkim autorytet religijno-moralny, niejako scalający działalność duszpasterską i kulturotwórczą wspólnot kościelnych w Polsce. Bo naród też wymaga formacji, a kultura narodowa wymaga jedności w różnorodności. Oczywiście jest to tylko moja refleksja i głos postulatywny, jednak o tyle istotny, że brak takiego eklezjalnego układu odniesienia dla całego narodu zostawia pole do zagospodarowania przez zupełnie obce chrześcijaństwu i polskości centra ideowe czy fałszywe autorytety, a nawet prowadzić może do idolatrii, w których miejsce Boga zajmować ma naród czy jakaś idea bądź struktura cywilizacyjna. Wiele bowiem jest sił i środowisk antyludzkich i antychrześcijańskich, dla których człowiek też ma być drogą – ale nie dla doczesnego i wiecznego dobra człowieka lecz dla panowania nad nim. Co w tej kwestii mogą –a jeżeli mogą, to co powinny czynić ruchy i stowarzyszenia katolickie wspólnie z Episkopatem Polski jest już sprawą wykraczającą poza ramy merytoryczne tych refleksji.